..Nawet wtedy, gdy emocje wezmą górę po raz setny
Słowa jak żyletki znów rozetną temat przeszły
Znasz to do perfekcji teraz ranią wszystkie gesty
Chcę być Twoim opatrunkiem nawet najgłębszych ran ciętych''
*oczami Julie*
- Ja wiem,
Hazz, powinnam była od razu dać ci znać, a nie zwlekać, mieszać w to Julie,
czekać do poważniejszego momentu, kiedy nie będę miała już innego wyjścia… - na dźwięk swojego imienia, padającego z ust
Gemmy, zamarłam.
Przez cały
ten czas kiedy tu jechaliśmy, męczyły mnie coraz większe wyrzuty sumienia,
przerastające nawet ból, który sprawiły mi słowa Harry`ego sprzed kilku godzin.
A teraz,
wygląda na to, że będę musiała stanąć twarzą w twarz z prawdą.
- Julie? - aż drgnęłam. Głos Harry`ego wręcz mnie
zabolał. Ale nie tak, jak jego zdezorientowane spojrzenie padające na mnie,
I
przerażony wzrok Gemmy, która nawet nie miała pojęcia, że mnie, uh, wydała.
Cholera.
- Ja… -
urwała przerażona Gemma, zdając sobie w jednej chwili sprawę, że nie
powiedziałam nic Harry`emu.
Serce biło
mi jak oszalałe. Wdech, wydech. Muszę się z tym zmierzyć, nie mogę udawać, że
nic się nie stało.
Harry w
dalszym ciągu patrzył niezrozumiale to na mnie, to na Gemmę.
- Mam na
myśli, że musiała z tobą przyjeżdżać, pewnie ma dużo na głowie i… I… - zaczęła
się plątać dziewczyna, chcąc jeszcze jakoś z tego wybrnąć.
Ale to nie
ma sensu. Kłamanie w takich sprawach nie jest dla mnie. Za bardzo by mnie to
męczyło.
- Nie, Gem.
– przerwałam jej, zbierając się w końcu na odwagę. Głos odmawiał mi
posłuszeństwa, ale nie mogę się teraz wycofać. – Chodzi o to Harry… -
zawiesiłam się na chwilę, zastanawiając się czy jest cokolwiek, co mogę
powiedzieć oprócz prawdy, co sprawi że nie poczuje się zraniony.
Spojrzał na
mnie ponaglającym wzrokiem.
Nie, nie ma
takiej rzeczy.
- Gemma
powiedziała mi już wcześniej o tym, że wasz tata jest w szpitalu. –
powiedziałam na wydechu.
Bałam się
na niego spojrzeć. Gdy przez kilka cholernie długich chwil, nie usłyszałam jego
reakcji, odważyłam się na niego popatrzeć.
Patrzył
tylko na mnie, wyraźnie nie wiedząc co powiedzieć i jak się zachować.
Jedyne na
co miałam ochotę w tym momencie to
zniknąć.
Na jego
miejscu byłabym cholernie zła i urażona. Kurwa mać.
Jak zwykle
chcę dobrze, a wychodzi źle.
- Harry… -
zaczęłam, ale w tym momencie mi przerwał.
- To
prawda? – zapytał Gemmy, odwracając się do niej, tym samym do mnie plecami.
- Ja… Tak…
Nie denerwuj się, Hazz, nie wiedziałam co zrobić… - zaczęła się tłumaczyć dziewczyna,
ale i jej Harry przerwał.
Jest zły i
urażony. Brwo, Julie.
- Wiem,
Harry,przepraszam, nie bądź zły…- poczęła dalej się tłumaczyć ze łzami w
oczach, ale brunet po raz kolejny jej przerwał.
- Mam nie
być zły? – podniósł nieco głos, przez co poczułam się jeszcze gorzej. – Nie
jestem zły, Gemma. Jestem rozczarowany. – powiedział z żalem.
Odwrócił
się nagle w moją stronę i spojrzał na mnie, przez co poczułam się okropnie.
- Dziękuję
kochanie, że mi powiedziałaś, że mój ojciec leży w szpitalu od kilku miesięcy.
– powiedział rozżalony. Nie wściekły, nie mówił wrednym tonem. Ale po prostu
rozżalonym.
Chciałam
już coś powiedzieć, ale uprzedziła mnie Gemma:
- To nie
wina Julie, sama ją uprosiłam, żeby nic ci nie mówiła, chciałam zrobić to sama…
- tym razem także nie dane było jej dokończyć.
- Ale nie
zrobiłaś. Zresztą tak samo jak twoja lojalna kumpela. – zacisnęłam zęby.
Cholera,
wyszło jeszcze gorzej niż się spodziewałam.
- Harry… -
zaczęłam, chcąc zrobić cokolwiek, powiedzieć cokolwiek, mimo że miałam cholerną
pustkę w głowie.
Chłopak
pokręcił tylko głową i nawet na mnie nie patrząc, ruszył szybkim krokiem przed
siebie.
Mimo, że
nawet nie wiedziałam co powinnam powiedziec w takiej sytuacji, od czego zacząć,
jak przepraszać, od razu za nim
podążyłam.
Gemma
zatrzymała mnie wpół kroku, patrząc na mnie przerażonym wzrokiem.
-
Przepraszam, Julie. – niemalże wyszeptała. Ale tak okrutnie jak to zabrzmi, tak
nie zależało mi na jej przeprosinach. Zależało mi tylko na tym, żeby wyjaśnić
wszystko Harry`emu.
Nie umiem
nie czuć się winna, kiedy wiem, że zrobiłam coś co go uraziło.
Szkoda, że
on tak nie ma.
Nie wierzę,
że o tym pomyślałam.
- Harry! –
zawołałam za znikającą w wyjściu ze szpitala sylwetką bruneta.
Nie
reagował na moje wołania. Wyszłam szybko zaraz za nim.
Szedł na
parking, w stronę auta.
Zamierza
wracać do domu?
- Harry! –
zawołałam ponownie, ale zignorował mnie. Przyśpieszyłam.
Otworzył
drzwi po stronie pasażera i sięgnął, chyba do schowka.
W tym samym
momencie w końcu znalazłam się obok niego, dotykając jego ramienia.
Wyprostował
się, trzymając w dłoni paczę papierosów, co mnie zdziwiło, bo nie widziałam go
palącego papierosy zbyt częstwo. Właściwie, niemal wcale.
- Co ty
robisz? – zapytałam głupio, ale byłam zbyt zaskoczona.
- No nie
wiem, przypuszczam, że palę. – odparł zgryźliwym tonem, czym standardowo, mimo
że czuję się winna, wkurzył mnie.
- I niby od
kiedy ty palisz? – spojrzałam na niego krytycznie.
- Od
jakichś sześciu sekund. – warknął, czym jeszcze bardziej mnie zirytował.
- Możesz
przestać się tak zachowywać?! – zapytałam zdenerwowana.
- Jak?! –
podniósł głos. – Jak chcesz żebym się zachowywał? Mam udawać, że zajebiście się
czuję z tym, że Gemma ukrywała przede mną fakt, że ojciec jest chory, a ty też
postanowiłaś mi o tym nie wspominać? – zawołał sfrustrowany, przez co ja
spuściłam nieco z tonu.
Okej, to ja
jestem tutaj winna, ale na litość boską, mam wyrzuty sumienia.
- Wiem,
Harry, że cię to zabolało, że powinnam była ci powiedzieć, ja to wszystko wiem,
okej? – spojrzałam na niego błagalnie – I przepraszam, zrobiłam błąd, ale
sądziłam, że robię dobrze…
- Nie
mówiąc mi, że mój ojciec jest w szpitalu, chory na serce? – wtrącił rozgoryczony
i zaciągnął się.
Kiedy do
niego dotrze, że naprawdę chciałam dobrze i jest mi przykro?
Kiedy
dotrze do niego, że przepraszam?
-
Przepraszam. Nie chciałam cię zranić, myślałam, ze Gemma ci powie szybciej i w
końcu było za późno… - tłumaczyłam się.
Naprawdę
chciałam, żeby zrozumiał, że wiem że go zawiodłam. Ale nie miałam złych
intencji.
- Mogłaś mi
powiedzieć jeszcze dzisiaj w domu. – powiedział z wyrzutem.
Od jakichś
trzech godzin czuję się jak gówno przez to, że mu nie powiedziałam, a teraz on
tylko to nakręca. WIEM, że zrobiłam źle.
- Bałam
się. – westchnęłam.
- Czego? –
spojrzał na mnie.
- Właśnie
takiej reakcji. – powiedziałam szczerze. – Naprawdę chciałam dobrze Harry,
myślałam że Gemma powie ci szybciej…
- Dziwisz
mi się, do cholery? – przerwał mi. – Jak mam się czuć?
Zaczynała
we mnie wzbierać złość. Usiłuję go przeprosić przez cały czas, a on zdaje się w
ogóle nie słuchać.
Nie
bagatelizuję tego, wiem, że powinnam była mu powiedzieć. Wiem, że jest na mnie
wściekły, ale do cholery co mam jeszcze zrobić?
Paść przed
nim na kolana i błagać o przebaczenie?
- Naprawdę
przepraszam, Harry. Gemma mnie prosiła, żebym nic nie mówiła i obiecała, że ci
powie, więc milczałam. – mam wrażenie co drugie moje słowo to ,,przepraszam”.
- Polegam
na tobie, Julie, do cholery! Nie możesz w takich ważnych sprawach milczeć i
zgadywać się z kimś innym, nawet jeśli to moja siostra! – zawołał, rzucając ze
złością niedopalonego papierosa na ziemię.
- I mówi to
ten, który postanowił zmówić się za moimi plecami z moim ojcem i też mi nie
mówić o pewnych sprawach. – warknęłam nagle, właściwie sama nie wiem czemu.
W sumie
wiem. Bo niesamowicie denerwuje i jednocześnie najzwyczajniej w świecie boli
mnie to, że ja staram się go przeprosić, liczę się z jego uczuciami, przyznaję się
do błędu, a gdy to on ukrywał prawdę przede mną odnośnie Samanthy i mojego
taty, stawiając mnie przed faktem dokonanym, zbagatelizował wszystko, uznał że
histeryzuję, przesadzam i jeszcze musiałam się pogodzić z tym co zrobił.
A ja się
przed nim płaszczę i przepraszam, a on w dalszym ciągu traktuje mnie w ten
sposób?
- Kurwa
mać, Julie! – zawołał wręcz rozwścieczony. – To jest zupełnie inna sprawa, tu
chodzi o zdrowie mojego ojca, a nie o to, że twój ojciec ma nową dziewczynę!
- Ale
zachowałeś się dokładnie tak jak ja! Z tą różnicą, że ja się przyznaję do błędu
i przepraszam, a ty stwierdziłeś, że przesadzam i zachowuję się jak dziecko! –
wyrzuciłam mu.
- Bo tak to
wyglądało! I nie porównuj takiej błahostki do zagrożenia czyjegoś życia, bo to
jest już niesamowicie dziecinne zachowanie. – wytknął.
- Harry, do
cholery nie mówię o tej sytuacji, mówię o fakcie, że bagatelizujesz każdą
sytuację, kiedy coś co zrobisz mnie zaboli i nie przejmujesz się zbytnio
głupimi przeprosinami, muszę to zaakceptować i już! A kiedy to ja popełnię
błąd, to szanuję twoje uczucia i przepraszam, a ty i tak jesteś wściekły i
tylko się na mnie wydzierasz! – nawet nie zauważyłam kiedy wszystkie moje
emocje wymknęły mi się spod kontroli i kiedy z przepraszania i wyrzutów sumienia,
przeszłam do wściekłości i żalu.
- Nie
jestem jedyną osobą, która wydziera się na tym cholernym parkingu! – warknął.
- Pieprzę
to, Harry! – syknęłam. – Ale zastanów się, jak ja mam się czuć z tym, że ty
masz prawo popełnić milion błędów i ja muszę ci je wybaczać niemalże od razu,
ale kiedy to ja coś zrobię, to nie da się do ciebie dotrzeć!
- Boże,
twoje podejście do wszystkiego jest takie cholernie pokręcone… - westchnął
sfrustrowany.
- Cóż, może
nie tylko moja miłość jest chujowa. – powiedziałam po chwili, spokojniejszym
tonem.
Tak,
zdecydowanie nie panuję nad moimi emocjami. Słowa same ze mnie wylatują,
uwalniając wszystko, co we mnie do tej pory siedziało.
Cóż, w
każdym razie jego słowa mnie uraziły, mimo że niezbyt chciałam się do tego
przyznać, nawet sama przed sobą.
Nawet
jeśli jestem świadoma tego, że może i
moja miłość i to co mogę zaoferować Harry`emu, nie jest najlepsze na świecie,
ale nadal to wypowiedziane głośno w taki sposób i w takich okolicznościach
bolało i to bardzo.
Smutne.
Na moje
słowa, jego wyraz twarzy momentalnie złagodniał i zrobił krok w moją stronę. Ja
natomiast szybko uciekłam wzrokiem w dół.
Wstyd mi
teraz za to, że to powiedziałam i dałam po sobie poznać, ze nadal o tym myślę i
nadal mnie to boli.
Chyba
jednak lepiej było, jak powstrzymywałam się od otwartych deklaracji odnośnie
moich uczuć. Niezależnie czy tych pozytywnych, czy tych przykrych.
- Julie,
naprawdę tak nie myślę, przysięgam. – podszedł jeszcze bliżej, kładąc mi dłoń
na policzku, ale tylko się wzdrygnęłam.
Czuję się,
jakbym zaraz miała się rozpłakać a to ostatnie czego chcę.
-
Cokolwiek, Harry. – mruknęłam.
- Wiesz, że
tak nie jest Julie. – powiedział cicho. – Powiedziałem to w złości, totalnie
bezmyślnie.
Nie
odpowiedziałam wcale.
Jak to jest
w ogóle możliwe, że w jednej chwili krzyczymy na siebie i się kłócimy, a w
drugiej…
Jak?
- Julie. –
powiedział, zmuszając mnie, bym na niego popatrzyła. W chwili kiedy spojrzał mi
w oczy, wszystko puściło. A jednocześnie jeszcze bardziej wezbrało, wszystko
odczuwałam naraz. Ale w inny sposób.
Nawet nie
umiem opisać tego, co czuję w każdej pojedynczej chwili z Harry`m.
Nie nadążam
nad zmianami mojego nastroju, myśli…
Głupieję.
-
Przepraszam, że to powiedziałem. Zależy mi na tobie, jak na nikim innym. Twoje
uczucia do mnie, niezależnie czy dobre, czy złe, cholernie się dla mnie liczą.
– mówił powoli, patrząc mi w oczy.
Czuję się
totalnie rozbita emocjonalnie. Z jednej strony jestem nadal niepewna co do jego
prawdomówności, co do tego, ile warte jest to co mogę mu od siebie dać.
- Julie,
kocham Cię. – powiedział pewnie, nadal patrząc mi w oczy, przez co poczułam
napływające łzy, a moje serce zabiło szybciej. – I nigdy celowo cię nie zranię.
Wszystko co robię, robię z myślą o tobie. I jeżeli już, to moja miłość może być
chujowa, bo kocham cię jak pojebany, a i tak cię ranię, mimo że cholernie na to
nie zasługujesz. – na te słowa automatycznie zaczęłam kręcić głową.
Tak, w
głębi duszy mam mu za złe niektóre jego niesprawiedliwe zachowania, ale to nie
zmienia faktu, że… go kocham.
- I cholera
– westchnął sfrustrowany – przepraszam, że odczuwasz to tak, że nie obchodzą
mnie twoje uczucia. Przepraszam. – powiedział szczerze.
- Ja też
przepraszam. – głos odmówił mi posłuszeństwa i zamienił się w szept. – Za to,
że nic ci nie powiedziałam.
Westchnął
ciężko.
- Już
dobrze, Julie. – powiedział cicho i mnie przytulił.
Wtuliłam
się w jego ciało, z uczuciem ulgi.
- Proszę,
Julie, od teraz mówmy sobie szczerze o wszystkim co nas dotyczy, dobrze? -
powiedział.
- Dobrze. –
mruknęłam i wtuliłam się w niego mocniej.
Miejmy
nadzieję, że to zadziała.
-
Powinniśmy wracać. – przypomniałam mu po chwili, mimo że nie chciałam go
puszczać. Najchętniej tkwiłabym tak w jego ramionach na tym cholernym parkingu
w nieskończoność.
Nie zareagował
jednak moje słowa i dalej mnie do siebie przytulał, nie odbierając mi idealnego
komfortu jego bliskości.
Westchnęłam
cicho i przymknęłam na chwilę powieki, rozkoszując się chwilą spokoju.
W głowie
mam milion myśli. Przeraża mnie to jak niestabilna jest ansza relacja, jak
potrafimy przechodzić ze skrajności w skrajność, od żalu do szczęścia, od
skruchy do złości. Nie nadążam za tym.
Nie umiem
nad tym zapanować. Mój dzisiejszy nagły wybuch wszystkiego co mi tylko leżało
na sercu udowodnił mi tylko, że jednak nie jestem taka dobra z radzeniem sobie
z różnymi sytuacjami jak myślałam.
Mam w
głowie totalny bałagan.
- Kocham
cię, Julie. – powiedział cicho Harry, wyrywając mnie z mojego chwilowego
zamyślenia.
A on aż za
dobrze wie, jak ten bałagan w jednej chwili wyeliminować.
I tak samo
dobrze wie, jak ten sam bałagan powiększony o kolejne myśli zrzucić na mnie ze
zdwojoną siłą.
Ale za to
też go, cholera, kocham.
- Ja też
cię kocham. – odparłam cicho.
*oczami
Harry`ego*
- Nie
jestem jedyną osobą, która wydziera się na tym cholernym parkingu! – warknąłem
rozwścieczony. Od kilkunastu minut wszystko wewnątrz aż mnie boli ze złości i
żalu.
Jestem
niewyobrażalnie wściekły na Julie.
Jak mogła
mi nie powiedzieć o czymś tak ważnym? Jak w ogóle mogła pomyśleć, ze robi dla
mnie dobrze?
Nie mieści
mi się to w głowie. Co mi po jej cholernych przeprosinach?
Nie zmieni
to faktu, że postanowiła sobie przemilczeć to, że mój ojciec leży w szpitalu.
Po prostu
nie pojmuję.
Okej, gdyby
to była jakaś błahostka, chuj.
Ale to jest
ważna sprawa, na litość boską! Ufam jej bezgranicznie, a ona robi mi coś
takiego?
Jest
dorosła, powinna zdawać sobie sprawę co jest ważne, co może się stać.
A gdyby tak
mój ojciec umarł, w tym czasie kiedy Gemma się zbierała żeby mi powiedzieć, a
Julie sobie czekała?
Nie chcę
nawet kurwa myśleć.
Mało tego,
potrzebuję chwili spokoju, skupienia, pozbierania myśli, a przede wszystkim
opanowania wszechogarniającej złości i rozczarowania.
A ona nie
pomaga, łażąc za mną i w kółko powtarzając to samo. Tylko jeszcze bardziej
działa mi na nerwy. I wyciąga stare sprawy, które w porównaniu z wagą tej
sytuacji to pieprzone błahostki. Ma do mnie pretensje kiedy to ja jestem tym,
który powinien je mieć. I ja mam być kurwa spokojny?
Kurwa wiem,
że i tak wybaczę jej wszystko. Prędzej czy później.
Zawsze tak
będzie. Zrozumiałbym dlaczego tak zrobiła i jakoś to przetrawił.
Ale na
razie jestem najzwyczajniej w świecie wkurwiony i nie myślę.
- Pieprzę
to, Harry! – syknęła, podnosząc mi ciśnienie z każdym kolejnym słowem.. – Ale
zastanów się, jak ja mam się czuć z tym, że ty masz prawo popełnić milion
błędów i ja muszę ci je wybaczać niemalże od razu, ale kiedy to ja coś zrobię,
to nie da się do ciebie dotrzeć!
Mimo, że
kierowała mną głównie złość i negatywne emocje, nadal jej słuchałem, nie tylko
słyszałem. Słuchałem.
I jej
słowa, dały mi nieco do myślenia. A właściwie po jej słowach, w mojej głowie
pojawiła się myśl : ,,Co? Cholera, naprawdę to może tak wyglądać?”
Może gdyby
to były inne okoliczności, zastanowiłbym się nad tym bardzo poważnie i
konkretnie, ale dlaczego wszystko postanowiła wyciągać teraz, tworząc mi jeden
wielki mętlik w głowie?!
- Boże,
twoje podejście do wszystkiego jest takie cholernie pokręcone… - westchnąłem sfrustrowany.
Już sam nie wiem, co mam myśleć.
- Cóż, może
nie tylko moja miłość jest chujowa. – powiedziała nagle brunetka o wiele
spokojniej.
Te słowa
sprawiły, że moje serce na moment się zatrzymało, a ja sam zesztywniałem.
Kurwa jego
mać.
Nic nie
poradzę. Za to chujowe zdanie, które wypowiedziałem, chyba nigdy nie przestanę
się czuć winny.
Momentalnie
zapragnąłem paść przed nią na kolana błagając, żeby o tym zapomniała na zawsze.
Kurwa, co
mi wtedy odpierdoliło…
Spojrzałem
na nią szybko. Unikała usilnie mojego wzroku.
Okej,
pomijając wszystko i tak jestem pieprzonym dupkiem i nawet Julie raniąc mnie,
nie jest w stanie mnie pobić.
- Julie,
naprawdę tak nie myślę, przysięgam. – podszedłem do niej od razu, muskając dłonią jej policzek.
-
Cokolwiek, Harry. – mruknęła tylko w odpowiedzi, dalej na mnie nie patrząc. I
to jest najbardziej chujowe uczucie na świecie.
Kiedy
urazisz kogoś do tego stopnia, że ta osoba nawet nie chce spojrzeć ci w oczy.
- Wiesz, że
tak nie jest Julie. – powiedziałem cicho. – Powiedziałem to w złości, totalnie
bezmyślnie.- zapewniłem ją.
Milczała.
- Julie. –powtórzyłem
jej imię, łapiąc lekko za jej podbródek by na mnie popatrzyła.
-
Przepraszam, że to powiedziałem. Zależy mi na tobie, jak na nikim innym. Twoje
uczucia do mnie, niezależnie czy dobre, czy złe, cholernie się dla mnie liczą.
–mówiłem spokojnie, patrząc jej w oczy.
Chcę żeby w
końcu naprawdę uwierzyła w moje słowa.
Bo to
prawda i ona musi to wiedzieć, być pewną moich uczuć do niej.
Nieważne
czy mam ochotę ją zabić i przytulić jednocześnie.
- Julie,
kocham Cię. – zapewniłem ją – I nigdy celowo cię nie zranię. Wszystko co robię,
robię z myślą o tobie. I jeżeli już, to moja miłość może być chujowa, bo kocham
cię jak pojebany, a i tak cię ranię, mimo że cholernie na to nie zasługujesz.
- I cholera
– westchnąłem już sam nie wiedząc jak dobierać słowa, co powiedzieć, żebu
uwierzyła raz na zawsze – przepraszam, że odczuwasz to tak, że nie obchodzą
mnie twoje uczucia. Przepraszam. – powiedziałem szczerze.
- Ja też
przepraszam. – odezwała się w końcu słabym głosem. – Za to, że nic ci nie
powiedziałam.
Westchnąłem
tylko.
Wszystko ci
wybaczę, cholerna Julie Blackburn.
- Już
dobrze, Julie. –odparłem i przytuliłem ją.
Pieprzona
ulga.
- Proszę,
Julie, od teraz mówmy sobie szczerze o wszystkim co nas dotyczy, dobrze? –
powiedziałem, szczerze tego pragnąc.
- Dobrze. –
mruknęła, tuląc się do mnie.
Nic nie
poradzę na poczucie winy, które szybko mnie nawiedziło.
Cholerny
hipokryta. Oczekuję od niej prawdy, wiedząc, że ja dalej mam przed nią tajemnice?
Brawo.
-
Powinniśmy wracać. – powiedziała cicho.
Nie, Julie,
nie.
Muszę się
nacieszyć tą chwilą względnego spokoju, zanim pójdę się zmierzyć z tym
wszystkim. Z chorobą ojca, z dogadaniem
się z nim i z mamą. Z Gemmą.
Z użeraniem
się z Cody`m. Szukaniem czegoś na niego. Skombinowaniem dla niego tych
cholernych narkotyków, bo w tak krótkim czasie nie zdążę nic zrobić, by to
zakończyć, mieć na niego haka.
Z dalszym
oszukiwaniem Julie.
Trochę,
kurwa dużo.
Ale
najważniejsze, że Julie może już być spokojna, tylko to się liczy.
Z resztą
jakoś się uporam.
Swoją
drogą, kiedy w ogóle zdążyła mi zniknąć ta straszna wściekłość?
Nawet nie
umiem tego określić, nie wiem.
To
popieprzone, jak w jednej chwili wszystko między nami wywraca się do góry
nogami, by za chwilę wywrócić się po raz kolejny.
I chyba tą
popierzoną różnorodność najbardziej uwielbiam.
- Kocham
Cię, Julie. – powiedziałem, odczuwając cholerną potrzebę powiedzenia tego.
- Ja Ciebie
też kocham. – odparła cicho, sprawiając, że wszystko przestało być takie
przytłaczające. I tak powinno wyglądać pierwsze szczere ,,kocham cię” z jej
strony.
*pół
godziny później*
- Myślę, że
najlepiej będzie jeśli przyjedziecie jutro albo pojutrze, Harry. Tata
potrzebuje odpoczynku, a i tak muszą przeprowadzić szereg badań, więc raczej
się z nim na dłużej nie spotkasz by porozmawiać. – powiedziała spokojnie Gemma,
popijając chyba trzecią już odkąd jesteśmy tutaj, kawę.
- Zostaw to
cholerstwo. – mruknąłem i zabrałem jej kubek z kawą. Nie będzie się tyle truła.
- Ej! –
zawołała oburzona, ale zignorowałem to, sam wziąłem łyk i jak gdyby nigdy nic,
zacząłem mówić.
- Może i
masz rację. Zależy mi na dłuższej rozmowie niż tylko przelotne ,,jak się
czujesz” między jego snem a badaniami. – westchnąłem. – No i musiałbym załatwić
sobie urlop.
- Nie
zawracaj sobie tym głowy, Harry. – odezwała się moja matka, niespodziewanie
pojawiając się obok nas. Patrzyła na mnie
z obojętną miną.
Zignorowałem
to.
- Albo
zatrzymam się na kilka dni w hotelu gdzieś w mieście. Tylko muszę ustalić co i
jak z Julie. – mówiłem dalej do Gemmy, która patrzyła zmieszana to na mnie to
na mamę.
- Jej już w
ogóle w to nie mieszaj. – westchnęła moja rodzicielka, podnosząc mi ciśnienie.
-
Pozwolisz, że zrobię to co uważam za słuszne. – powiedziałem spokojnie.
Usiadła
obok mnie i Gemmy przy stoliku w szpitalnej ‘’kawiarni’’. Julie wyszła do
łazienki, więc zostaliśmy sami. Do tej pory mama raczej unikała mojego i Julie
towarzystwa.
Z Gemmą
także wyjaśniłem sobie sprawę tego całego nie mówienia mi o chorobie ojca.
Po dniu
pełnym wrażeń, raczej nie mam ochoty na konfrontacje z moją matką.
- Ależ
proszę bardzo, tylko że to po prostu bez sensu. – powiedziała spokojnie.
Wyglądała
naprawdę marnie. A z tym nadzwyczaj spokojnym, obojętnym tonem, brzmiała jakby
wszystko było jej obojętne.
- Mama ma
trochę racji, Harry. – odezwała się nieco niepewnie Gem.
Spojrzałem
na nią lekko zdziwiony.
Swoją
drogą, to dziwne i nieco niezręczne, po tylu latach rozłąki, braku kontaktu,
teraz jak gdyby nigdy nic, siedzimy sobie we trójkę i rozmawiamy. Okej, może to
nie była taka prawdziwa i normalna rozmowa
ale i tak coś niespotykanego w naszym przypadku.
- Masz pracę
w Northland, to kawał drogi stąd. Masz swoje życie, dziewczynę i obowiązki. A
bez sensu jest to, żebyś był tutaj 24 godziny na dobę bo to nic nie zmieni.
Jestem tutaj cały czas, na miejscu. Będę miała z tobą i Julie kontakt. – mówiła
Gemma, ja zastanawiałem się nad jej słowami i nad całą tą sytuacją.
- A już na
pewno nie pozwolę na to, żebyś ściągał tu za sobą Julie, żeby i ona musiała
brać urlop. To naprawdę bez sensu. – dodała.
- Zgadzam
się. – mruknęła mama. Odważyłem się na nią spojrzeć. Nie wyglądała już tak, jak
w dniu rocznicy ślubu dziadków. Oschła, zdystansowana, wroga.
Teraz
wyglądała dość łagodnie, uh, ludzko, jakkolwiek to zabrzmi.
Jak mama
jaką pamiętam, tylko bardzo zmęczona i smutna.
Jak mama,
która mimo że nidgy nie była nazbyt wylewna w uczuciach, nie nienawidziła mnie.
I która nie żądała, żebym się wyprowadził.
- Teraz
wracamy do Northland. Pojutrze przyjedziemy, zostaniemy jedną noc. A dalej
zobaczymy. Tylko uzgodnię to najpierw z Julie, czy się zgadza, jeśli nie,
zrobię to sam. – oznajmiłem i wstałem.
Wziąłem
swoją kurtkę z oparcia krzesła, poklepałem Gemmę po ramieniu i wyszedłem bez
słowa z kawiarni.
Wychodząc,
niemal wpadłem na Julie.
- Gdzie
idziesz? – spytała zaskoczona.
- Myślę, że
powinniśmy wracać. I tak dzisiaj ani jutro z nim nie porozmawiam, Gemma będzie
mnie informować. – powiedziałem.
- Jesteś
pewny? – spojrzała na mnie z obawą w spojrzeniu. Martwiła się o mnie, o to jak
się z tym wszystkim czuję, to widać.
Miło, że
kogoś naprawdę to interesuje.
Złapałem
jej dłoń w swoją i spojrzałem jej w oczy.
- Tak. –
powiedziałem i uśmiechnąłem się niemrawo.
- Okej. –
zgodziła się i ruszyliśmy do wyjścia ze szpitala i w stronę parkingu.
- Harry! –
usłyszałem wołanie za plecami. Zaskoczony zobaczyłem idącą szybko w moją stronę
mamę.
- Zostawię was
samych. – powiedziała cicho Julie, niepewna jak powinna się zachować.
Ja jednakże
tylko lekko ścisnąłem jej dłoń, nie wypuszczając jej.
- Nie,
Julie, jesteś ze mną. – odparłem. W tym samym momencie mama stanęła przed nami.
Nie mogłem
nic odczytać z wyrazu jej twarzy, spojrzenia. Po prostu stała i patrzyła na mnie,
oddychając szybo i jakby nie wiedząc od czego zacząć.
Nie
musiałem patrzeć na Julie, żeby wiedzieć, że nie wie jak ma się zachować i jak
bardzo niezręczna jest dla niej ta sytuacja. Ale ja tylko gładziłem kciukiem
jej knykcie i patrzyłem na moją mamę, oczekując tego co ma mi do powiedzenia.
Czego mam
się spodziewać? Obelg? Gorzkich słów? Żalów? Przeprosin? Może zaraz po prostu
rzuci się w moje ramiona, chcąc wszystko naprawić?
Na co ty
kurwa liczysz, Styles…
- Po co to
wszystko, Harry? – zapytała w końcu.
Chyba nie
myślałem, że mnie przytuli, prawda?
- To, że ja
was nie obchodzę nie znaczy, że wy przestaliście mnie obchodzić, mamo. –
odparłem bez emocji i lekko ciągnąc Julie za rękę odwróciłem się i odszedłem z
ciężkim sercem w stronę samochodu.
Tym razem
mnie nie zatrzymywała. Nie wołała. Nie chciała, żebym zaczekał. Nie
zaprzeczyła.
- Przykro
mi, Harry. – mruknęła cicho Julie, gdy stanęliśmy przy samochodzie. Patrzyła na
mnie tymi swoimi pięknymi oczami, wyraźnie zmartwiona.
- Mi też,
Julie. – uśmiechnąłem się do niej słabo.
Przytuliła
mnie w odpowiedzi i nie ukrywam, to było
to, czego potrzebowałem w tej chwili.
Po kolejnym
zapewnieniu, że nic mi nie jest i jakoś to przeżyję, wsiedliśmy do auta i
ruszyliśmy w drogę powrotną.
Zdecydowanie
za dużo emocji jak na jeden dzień. Muszę się zresetować.
*kilka
godzin później*
- Masz
przejebane z tą rodziną, stary, - westchnął Louis, wypuszczając dym z ust.
Nie, nie
był papierosowy.
- Powiedz
mi coś czego nie wiem, Lou. – mruknąłem w odpowiedzi.
- A twój
związek z Julie i wasze jazdy to już w ogóle niezła faza. – zaśmiał się chłopak.
- Ale za to
jaka zajebista. – uśmiechnąłem się mimowolnie i zaciągnąłem się skrętem
trzymanym w ręku.
- Okej
stary, czaję, że się kochacie i tak dalej, ale na kłótniach co pięć minut nie
zajedziecie daleko. Czasami miłość nie wystarcza. – powiedział, patrząc na
mnie.
-
Pierdolisz, miłość zawsze wystarcza, nieważne jak jest źle. – odparłem zaciągając
się po raz kolejny tego wieczora.
Musiałem
się odprężyć, odpocząc od tego wszystkiego. A Julie niestety uważała, że pomoże
mi rozmowa. I usilnie próbowała ze mną rozmawiać. Okej, doceniam, że chce mi
pomóc, ale nie potrzebuję teraz analizy psychologicznej, potrzebuję
przemilczenia, wyciszenia.
A
jednocześnie nie chcę jej sprawić przykrości kiedy ona chce mi tylko pomóc i
mnie wspierać więc po prostu powiedziałem, że Louis mnie potrzebuje.
Styles, ty
cholerny kłamco.
- Nie,
Hazz. – pokręcił głową Tommo. – Musicie się oboje ogarnąć, musisz zacząć jej
mówić o tym całym gównie jakie bierze na siebie razem z tobą w pakiecie, a ona musi zacząć mówić od razu o
swoich uczuciach, wkurwieniach, chcicach, smutkach, okresach i tych innych, w
czym tam sobie tkwicie. – wzruszył ramionami
Przysięgam,
co on pierdoli…
- Tommo,
daruj sobie terapie związkowe, jesteś chujowy. – prychnąłem.
- Mów sobie
co chcesz, przekonasz się, że miałem rację i jeszcze wrócisz do mnie po radę. –
powiedział z przekonaniem.
Jasne.
- Tak w
ogóle, zadzwoniłem bo miałem zamiar pogadać o czymś innym, ale nie wiem czy to
dobry pomysł biorąc pod uwagę jak wszystko ci się dzisiaj spierdoliło. –
spojrzał na mnie.
- Dawaj. –
westchnąłem. – Wolę raz ale wszystko.
- Przede
wszystkim, chciałem zauważyć, żeś jest popierdolony, jeśli myślisz, że możesz
zamienić się znowu w gówniarza i szantażować Cody`ego tą jego niby-laską. –powiedział
poważnie. Chociaż nie, w jego ustach niewiele rzecyz brzmi poważnie.
- On może
mnie szantażować. – zauważyłem.
- Ale to
nie znaczy, że masz komuś grozić, kurwa, Styles! – zawołał Lou, prostując się i
jakby trzeźwiejąc nieco z wyciszenia i spowolnienia spowodowanego przez dopiero
co wypalonego skręta.
- A co mam
twoim zdaniem zrobić? – syknąłem.
-
Powiedzieć Julie albo znaleźć jakikolwiek inny sposób, ale nie robienie takich
głupot. Tego Julie już by ci nie wybaczyła, choćby nie wiem co. – powiedział
pewny swoich racji.
- Bo by się
o tym nie dowiedziała. – wzruszyłem ramionami.
- Jak słowo
daję Styles, jesteś pojebany. – westchnął zirytowany. – Nie możesz kłamać w
nieskończoność, to się wyda! To jest cholernie śliski temat, Cody może polecieć
do Julie na skargę, że grozisz jego dziewczynie i wjebać cię z tym czym już ci
grozi! Myśl, trochę!
Przetarłem
dłońmi twarz. Całe szczęście że narkotyk nadal działał, więc nie czułem aż tak
boleśnie rosnącej frustracji.
- Więc i
tak jestem w dupie, bo nie mam innych opcji, ani nic na niego, żeby go udupić
bo jest czysty. – westchnąłem.
Kiedy to
wszystko się skończy?
- Tego, że
jest czysty nikt nie powiedział. – zauważył Lou.
- Ale jak
do tej pory nic ciekawego nie znalazłeś. – stwierdziłem.
- Bo to nie
jest jakiś rzucający się w oczy koleś. To znaczy, wśród dziewczyn- a jakże, ale
poza jakimiś plotkami o tym, ze na jakiejś imprezie się zachlał czy naćpał i
odpierdalał to nic ciekawego nie ma, w kartotekach też go nie ma. Na razie wiem
tyle, że uczy się średnio, sportowcem jest wręcz wybitnym, kilku dilerów z
uczelni go kojarzy, że sporadycznie coś kupował, ale niewiele, prawdopodobnie
dlatego że kiedyś tam jego najlepszy kumpel i laska z którą Cody kręcił zginęli
w wypadku. Wiadomo, trzeba sobie jakoś radzić, a jak inaczej ten szczyl miał
sobie poradzić? Spotyka się z tą całą Rylie, która, UWAGA – zaznaczył – jest córką
komendanta. Także tym bardziej jest nie do ruszenia. A już na pewno przeze mnie,
nie mogę aż tak narażać swojej pracy. – zastrzegł.
- Kapuję. –
westchnąłem. – Dobra, szukaj dalej, na razie muszę próbować grać na zwłokę.
- To
znaczy? – spojrzał na mnie.
- Nie wkurwiać
go za bardzo i załatwić mu towar. - odparłem.
- Nie mów,
że podpierdalasz Danielowi towar dla tego gówniarza. – spojrzał na mnie
niedowierzając.
- Nie! –
zaprzeczyłem szybko. – Sam kupię u kogoś porządniejszego i mu dam. Daniel może
dostawać jakieś lewe prochy, nie będę ryzykować że dupkowi coś się stanie i ja
temu będę winny. Tego to już na pewno Julie mi nie wybaczy. – westchnąłem.
- Chujowo,
ale masz rację. – przyznał. – Ale skończyłeś już z Danielem? – spojrzał na mnei
uważnie.
- Zbieram
się do tego, żeby się z tego jakoś wykręcić. – przetarłem twarz dłońmi. Wszystko
zaczęło puszczać i zaczynałem odczuwać potężne zmęczenie.
- Kurwa, Harry,
musisz to zrobić jak najszybciej. – powiedział poważnie.
- Wiem. –
westchnąłem.
__________________________________________________
Pojebane, nie? xd
No, także tak ogółem to jestem, żyję ( jak narazie) i nie mam się dobrze.
Rozdział dodaję, wybaczcie błędy, czy jakieś braki logiki, spójności, cokolwiek, po prostu wybaczcie.
Jest 00:26 i nie marzę o niczym innym niż o śnie, a chcę w końcu Wam dodać i nie mam siły bawić się w sprawdzanie.
CO DO NEXTA
totalnie nic nie obiecuję bo to co akutualnie się dzieje to jest totalny, ekhm, rozpierdol emocjonalny, fizyczny, psychiczny...
Od trzech tygodni chodzę wpół żywa i nie zanosi się na zmiany, więc zrozumcie.
Lepszy argument?
Hm, nie polecam pobytu w szkole 6 dni w tygodniu z czego 3/4 tego czasu po 9 godzin dziennie, tonę stresu, płaczu i takich takim innych " uczeń starter pack" elementów.
+ mam w tym roku ezgaminy zawodowe ( technikum nie pozdrawia) i muszę spiąc dupsko bo jest źle.
ten uczuć, kiedy nawet na pójście na groby rodziny 1 listopada nie masz czasu :')
ABSURD, KURWA.
(pardon za brutalnie słownictwo w tej notce, ale cóż, frustracja level hard)
Jednakże nie zawieszam ff gdyż iż, potrzebuję pisania aka lekarstwa na moją zszarganą duszę ( ma na imię Esther, I mean, ta moja dusza) (NIE PYTAJCIE, MÓWIŁAM, ŻE ŹLE ZE MNĄ+ AGNES RYJE BANIĘ ALE I TAK JĄ KOCHAM ♥) i jak na złość kiedy czasu brak,a wręcz na minusie to pomysłów i chęci w cholerę ._.
TAKŻE TAK.
BĘDĘ INFORMOWAĆ W KOMENTARZACH POD ROZDZIAŁEM O TYM CZY ŻYJĘ
I CZY PISZĘ, KIEDY MOŻNA SIĘ CZEGOŚ SPODZIEWAĆ.
jak koło 23.11.15. i dalej nie będę się odzywać to znaczy
że nie zdałam próbnych i prawdopodobnie
a) siedzę w szafie i wyję
b) latam po ulicy i krzyczę do samochodów : ,,przejedź mnie"
c) albo z miejsca jebłam z żalu, bólu i zgryzoty i oh well, goodbye
d) wpierdalam czekoladę hektokilogramami i chleję tanie wino hektokuźwalitrami
POZDRAWIAM CIEPLUTKO SKARBY MOJE CUDOWNE
DZIĘKUJĘ WYTRWAŁYM ♥
L.