czwartek, 1 grudnia 2016

57. His last words


    Now Please Don't Go 
Most Nights I hardly sleep when I'm alone 
Now Please Don't Go, oh no 
I think of you whenever I'm alone 
So Please Don't Go 


- Trochę się denerwuję. – wydusiłam z siebie i od razu uciekłam wzrokiem w stronę szyby auta.
Harry tylko westchnął i poczułam jego ciepłą dłoń na kolanie.
- Skarbie, nie ma powodu do nerwów. Wszystko jest pod kontrolą, Cody nie będzie sam, wszystko jest dogadane z Lou, obiecuję że nic złego się nie stanie. – zapewnił mnie po raz kolejny tego dnia.
Otóż dzisiaj jest piątek, dzień w którym Cody umówił się na oddanie reszty ,,długu” tym kolesiom. Jedziemy własnie do niego, by Harry dał mu to świństwo i pojechał z nim w umówione miejsce. Oczywiście w pobliżu ma być Tommo z dwójką  uzbrojonych znajomych w razie gdyby coś było nie tak.
No właśnie.  Gdyby coś było nie tak.
Zdecydowanie nie nadaję się do tego światka, nie mogłabym żyć w ciągłym stresie.
Lucy kilka razy opowiadała mi, jak to jest być siostrą gangstera, jak to jest ciągle się bać i żyć na innych zasadach.
I naprawdę nie zdawałam sobie sprawy o czym do końca mówi, dopóki w tym malutkim tak naprawdę stopniu nie odczułam tego niepokoju.
Co w tym takiego jest? Przecież wszyscy w tym siedzieli, Harry, Niall, Liam, Louis, Zayn, teraz Cody. Coś chyba musiało im się w tym życiu podobać, skoro się na nie zdecydowali?
Spojrzałam na Harry`ego, którego nadal martwił mój strach. Czy jest w nim jeszcze coś z tego niepokornego dzieciaka lubiącego zabawę w gangstera? Czy gdybym rozjerzała się po jego domu to znalazłabym cały arsenał broni? Znam tego dobrego, dojrzałego Harry`ego z przeszłością. Ale jaki był tamten Harry, kiedy jeszcze siedział w tym wszystkim po uszy?
- Julie. – z zamyślenia wyrwał mnie jego głos. Harry patrzył na mnie, nachylając się w moją stronę.
- Tak? – mruknęłam nieco zdezorientowana. Nawet nie zauważyłam, że jesteśmy na miejscu.
- Obiecuję Ci, że nic złego się nie stanie. Obiecuję. – powiedział poważnie patrząc mi w oczy.
Pokiwałam tylko głową w odpowiedzi.
- Naprawdę, nie martw się. Wiem co robię. – powiedział i pocałował mnie w czoło. – Chodźmy, kochanie.
Posłusznie wysiadłam za nim z samochodu i poszliśmy do mieszkania Cody`ego. Mimo, że od początku wiedziałam co robił Harry i w jakim towarzystwie się obracał, to teraz wyjątkowo to odczułam, dopiero teraz tak naprawdę to do mnie dotarło. Harry wie co robić w takich sytuacjach, gdzie się udać, jak się zachowywać, narkotyki, przemoc i szemrane typy to dla niego nic nowego.
Cholera.
Cody widząc mnie w drzwiach aż zaniemówił. Patrzył przez chwilę to na mnie to na Harry`ego i zastanwiał się co powiedziec.
- Julie o wszystkim wie. – odezwał się w końcu Harry. – A teraz racz nas wpuścić. –powiedział zniecierpliwiony, chwycił moją dłoń i weszliśmy do środka.
- Wolałem tego uniknąć. – westchnął zrezygnowany chłopak patrząc na mnie.
- No dzięki. – burknęłam. – Ty lepiej zastanów się jak powiedzieć o tym Rylie, bo możesz być pewny, że nie pozwolę ci tego przed nią ukrywać.
- Właśnie to miałem na myśli. – powiedział wyraźnie niezadowolony.
- Boże, czy wszyscy faceci to taci idioci? – warknęłam zirytowana. Kolejny postanowił ukrywać prawdę przed swoją dziewczyną  dla własnej cholernej wygody.
Egoiści.
- Myślę, że to temat na później. – zakończył naszą wymianę zdań Harry. – W każdym razie oczekuję, że w końcu wyjaśnisz, dlaczego do cholery w ogóle wplątywałeś się w to gówno, czego chciałeś od tych kolesi?
Cody patrzył to na mnie, to na Harry`ego wyraźnie niepewny.
- No mów. –ponaglił go Harry.
- Możemy o tym porazmawiać po wszystkim? – zapytał.
Harry westchnął, ale pokiwał głową.
- Ale nie wywiniesz się. – ostrzegł.  – Zbieraj się powoli.
- A Julie? – zapytał Cody.
- Julie tu zostanie i na nas poczeka. – odparł Harry.
Zdałam sobie sprawę, że zachowuję się jakby mnie tu nie było. Co jest do mnie niepodobne biorąc pod uwagę fakt, że jestem zła na Cody`ego.
Nie wiem co się ze mna dzieje, może to ten strach i złe przeczucia, że coś się stanie.
Jeszcze kilka dni temu wszystko było dobrze, nawet bardzo dobrze, niespodzianka Harry`ego z wyjazdem do Roadcliff przyniosła mi spokój i ukojenie po wszystkich ostatnich wydarzeniach. Między mną a Harry`m wszystko było jak powinno być. Aż do dzisiejszego ranka, kiedy dotrało do mnie co się będzie dzisiaj działo. Może dla nich to było takie nic. Zwyczajna transakcja, nie wiem, cokolwiek.
Ale dla mnie, kiedy tak naprawdę nie miałam z niczym takim styczności, to jednak spora sprawa, zwłaszcza, że zwyczajnie boję się, że zrobią coś Cody`emu i Harry`emu i stanie się coś strasznego.
Cholera, przesadzam. I to chyba bardzo.
- Zadzwonię jak tylko będzie po wszystkim, żebyś się nie martwiła. – powiedział Harry, całując mnie w czoło.
- Okay. – odparłam tylko i wtuliłam się w niego. Jego znajome ciepło i zapach odprężyły mnie na chwilę.
- To nic takiego skarbie, wszystko będzie dobrze, przyrzekam. – powiedział, kładąc dłoń na moim policzku i patrząc mi w oczy.
Pokiwałam tylko głową i zdobyłam się na słaby uśmiech. Pocałował mnie krótko w usta i razem z Cody`m poszli w kierunku wyjścia. Zamknęłam za nimi drzwi z ciężkim sercem i znowu pogrążyłam się w swoich myślach.
Dlaczego dopiero dzisiaj mnie to wszystko tak uderzyło, dlaczego dopiero teraz czuję się tak nieswojo?
Chciałabym żeby już było po wszystkim, żebym mogła znowu myśleć racjonalnie. Bo jak na razie chyba zaczynam wariować.
Jak Lucy sobie radziła będąc w centrum sytuacji takich jak ta? I to już jako nastolatka? Nie mam pojęcia. Ale naprawdę się cieszę, że miałam takie spokojne życie. Właściwie do momentu pojawienia się w nim Harry`ego Styles`a takie było.
Ale czy żałuję? Absolutnie nie.

***

    Słysząc dźwięk klucza w zamku ostatecznie odetchnęłam z ulgą. Co prawda Harry dzwonił gdy już Cody wrócił, że już jadą, ale przecież coś mogło się stać, mogli ich na przykład śledzić, prawda?
Cholerna panikara.
Widząc ich całych i zdrowych poczułam niewyobrażalną ulgę i spokój.
Po Cody`m również było widać dużą różnicę. Już nie był cały spięty i wręcz odpychający, ale nawet uśmiechnął się na mój widok.
- Dobra młody, bez zbędnego pierdolenia i tracenia czasu, siadaj i mów od początku co się działo, w co się wpakowałeś, że potrzebowałeś ich pomocy?- przeszedł od razu do rzeczy Harry.
Chłopak westchnął tylko i po chwili namysłu posłusznie usiadł na fotelu, podczas gdy my usadowiliśmy się na kanapie.
- Musicie mi obiecać, że zachowacie to dla siebie. Przede wszystkim mówię o tobie Jule - spojrzał na mnie - Bo to dotyczy w pewnym sensie Rylie, a naprawdę nie chcę niczego zepsuć.
- Powinieneś chyba o tym pomyśleć, zanim zaczałeś ukrywać przed nią prawdę. - obruszyłam się na jego słowa.
- Mówię poważnie, Julie. - spojrzał na mnie błagalnie. - Zależy mi na niej i nie chcę by coś się między nami popsuło.
Już w tym momencie poczułam się winna, ale westchnęłam tylko i odparłam:
- W porządku, mów.
Cody wziął głęboki oddech i wbijając wzrok w podłogę, zaczął mówić:
- Jeszcze rok temu byłem zupełnie inną osobą. Miałem dziewczynę, byliśmy razem ponad pół roku, było idealnie. Caitlyn. Była taka jak ja, chciała się wyszaleć, wybawić, nie przejmowała się zbytnio przyszłością, ani poważnymi sprawami. Pod tym względem pasowaliśmy do siebie idealnie.Moja pierwsza poważna miłość.- uśmiechnął się lekko do siebie -  Była jedną z dwóch najważniejszych osób w moim życiu. Drugą osobą był mój kumpel, Nate.Całą trójką dobrze się dogadywaliśmy, imprezowaliśmy razem. Naprawdę był prawdziwym przyjacielem, zawsze mogłem na niego liczyć, co by się nie działo. I tak mi leciało to życie, z przyjacielem i dziewczyną u boku, na sporcie, imprezach i szaleństwie. Wpewnym momencie zauważyłem, że Caitlyn zachowuje się inaczej. Była zdystansowana, zamyślona. Próbowałem jakoś do niej dotrzeć, dowiedzieć się, co się dzieje, bałem się, że to koniec, że po prostu nie chce ze mną już być, nie jest ze mną szczęśliwa. Zawsze mnie zbywała,okropnie się o to kłóciliśmy, nie odzywaliśmy się do siebie przez kilka dni.Aż pewnego wieczoru, zadzwonił do mnie Nate mówiąc, że jest na imprezie u naszego wspólnego znajomego i spotkał roztrzęsioną Caitlyn, która mnie szuka. Myślała, że też tam będę by odreagować, ale bez niej nie miałem ochoty na nic. Od razu zaoferował, że ja do mnie przywiezie, bo nic nie pił, a ja sam nie miałem wtedy jeszcze prawka. On też wydawał się być poruszony, pamiętam do tej pory jego słowa:
 ,, Jest coś o czym musicie porozmawiać".- przerwał na chwilę i podniósł na nas wzrok. Miał łzy w oczach.
Serce podeszło mi do gardła. Co się dzieje?
- To były jego ostatnie słowa. - wydusił w końcu.
Zamrugałam, patrząc na niego tępo. Co?
- Jechali do mnie, jakiś kierowca, najprawdopodobniej pijany wyjechał nagle z leśnej drogi. Była wcześna wiosna, nocą był mróz, hamowanie skutkowało poślizgiem. Rozbili się. - zatrząsł mu się głos. - A sprawca uciekł z miejsca zdarzenia.
Zapadła cisza, a ja zdałam sobie sprawę, że mam łzy w oczach i przycikam dłonie do twarzy.
Dobry Boże, co ten chłopak przeżył... Stracił naraz dwie najważniejsze dla niego osoby, z powodu czyjejś głupoty.
- Tak mi przykro, Cody... - powiedziałam słabo. Zapragnęłam go przytulić, ale zanim zdążyłam coś zrobić, szybko zareagował:
- Radzę sobie. - burknął tylko. - Po fakcie dowiedziałem się, że to, o czym chciała mi powiedzieć, to przeprowadzka. Jej rodzice są surowi, nigdy nie lubili mnie i Nate`a, nie podobało im się zachowanie córki i towarzystwo w którym się obracała. Chcieli dla niej dobrej przyszłości, dlatego zdecydowali o przeprowadzce i szkole na wysokim poziomie. A że nie była pełnoletnia i ani trochę dojrzała w ich oczach, nie pytali jej o zdanie. Możecie się tylko domyślić kogo obarczyli całą winą za jej śmierć, w końcu jechała do mnie, wiózł ją mój przyjaciel. Nie twierdzę, że się mylili, sam się o to obwiniam. - westchnął. Chciałam od razu zaprotestował, ale on mówił dalej - W każdym razie obiecałem sobie odnaleźć tego, kto był odpowiedzialny za ten wypadek i był na takim potworem by po prostu uciec. Może gdyby od razu zadzwonił na pogotowie, gdyby zareagował, żyliby teraz oboje? Byłem zdeterminowany. Tymbardziej, że jak się później okazało, znalazł się świadek, jakiś przypadkowy pijaczyna, tułający się po lesie, który widział auto sprawcy, możliwe że również jego kierowcę. Jednak policja szybko uznała go za niewiarygodnego świadka, co było dla mnie absurdem.
Próbowałem szukać sam, męczyłem policjantów, którzy regularnie mnie zbywali bo nie byłem ich rodziną. Ale dużo pomógł fakt, że mama Nate`a, Mary traktowała mnie jak syna, więc wiedziałem o wszystkim, co mówiła jej policja. Sprawa przycichła niemal od razu, ku mojej wściekłości. Nie szukali dłużej winnego, mimo że nam to wmawiali, po prostu kolejna sprawa do zamknięcia. Więc węszyłem sam, pomyślałem, że skoro ci dobrzy nie chcą mi pomóc, to pojdę do tych złych. Poznałem wielu szemranych typów, nieraz dostałem po mordzie, naćpałem się, tylko po to by zdobyć zaufanie niektórych ludzi i jakieś informacje. Przecież nie jestem głupi, te typki mają swoich ludzi na policji. Wystarczyłby mi wgląd o akt, informacja o zeznaniach tego kolesia, sam ten koleś, znalazłbym go, wydusił z niego kolor samochodu, markę, cokolwiek.  Nasze miasto nie jest duże. Dopadłbym tego skurwysyna, obiłbym mu mordę i odstawił glinom, by zgnił w pierdlu za to, co zrobił.

     Słuchałam go jak zaczarowana. Wszystko powoli układało się w całość, nabierało sensu. Co prawda jego pełne wściekłości plany zemsty już sensu nie miały, ale rozumiałam jego ból i rozgoryczenie. Co miał myśleć i czuć zagubiony młody chłopak w takiej sytuacji?

- Mam rozumieć, że ci dwaj, u których sobie tak nagrabiłeś mieli być twoim źródłem informacji? - zapytał milczący jak dotąd Harry. Wydawał się niewzruszony opowieścią Cody`ego, co mnie zaskoczyło.
- Ci dwaj to tylko dilerzy od których kupowałem towar dla zwykłych ćpunów, którzy mieli znaleźć tego pożal się Boże świadka. Ich klimaty, myślałem, że zadziała. Ale zjebali, wzięli dragi, dilerzy chcieli kasę, a ja zostałem z niczym. - westchnął blondyn.
- Chryste, w co ty się wpakowałeś człowieku... - pokręcił głową Harry.
- Wiem. I wtedy pojawiła się w moim życiu Riley. Odezwała się do mnie na pogrzebie, mówiła coś o współczuciu i tak dalej, nie wiem, niewiele pamiętam z tego dnia. - wetschnął ciężko. - W każdym razie od tego momentu przewijała się przez moje życie, a że ma tak cholernie dobre serce, czuła się w obowiązku, by jakoś mi pomóc. Oczywiście nie chciałem jej litości, odpychałem ją. Mimo tego, już wtedy nieświadomie mi pomogła. A ja byłem dupkiem. Mało tego, gdy dowiedziałem się, że jest córką komendanta, postanowiłem to wykorzystać. Wtedy przestałem ją zbywać, pozwoliłem się jej zbliżyć. Chciałem dzięki niej dostać się do interesujących mnie informacji. Wiem, jestem potworem. - powiedział całkiem poważnie.
- Owszem. - syknęłam. Nie wierzę, że mógł tej biednej dziewczynie, która się nad nim zlitowała i chciała pomóc, zrobić coś takiego!
- W każdym razie, coś w międzyczasie się zmieniło. Przestałem być zaślepiony moim celem. W końcu zauważyłem ją, to ile uwagi mi poświęca, ile tak naprawdę dla mnie zrobiła. I pokochałem ją. Mój dawny cel zszedł na dalszy plan, a ja znowu kogoś kochałem i skoncentrowałem na tym całą swoją uwagę. Przysiągłem sobie, że nie wykorzystam jej, że nie wplątam jej w żadne problemy i zrobię wszystko, żeby była szczęśliwa. Ze mną. Dlatego nie chciałem, żebyś o tej rozmowie mówiła Riley, Julie. Wie o mojej stracie, ale nie wie o tym, co chciałem zrobić jej kosztem. I za zadne skarby nie chcę, żeby się o tym dowiedziała. Nie chcę jej w to wplątywać. Zrobię to innym sposobem. I własnie wtedy, gdy myślałem jak mimo wszystko poznać prawdę, napatoczyłeś się ty, Harry. - spojrzał na bruneta. - Byłeś idealnym celem, musiałem tylko zyskać pewność, że zrobisz dla mnie to, czego bedę chciał. A byłem pewny tego, że ty także masz odpowiednie znajomości. Wszystko złożyło się idealnie. Mogłem cię przetestować biorąc od ciebie dragi by spłacić mój dług, a jednocześnie gdy już go spłacę i zyskam pewność, że mi pomożesz, dowiedzieć sie za twoją sprawą, kto do cholery zabił Caitlyn i Nate`a. - skończył mówić, a mi aż zrobiło się słabo.
O ile kilka chwil temu byłam pełna współczucia, tak teraz mam wrażenie, że siedzi przede mną chory psychicznie człowiek, żądny zemsty.
Wszystko co mówił układało się w wręcz absurdalnie logiczną całość, ale przerażało mnie to.
I z całą pewnością nie jest to zdrowe, że nie jest w stanie pogodzić się z przeszłością.
- Musisz przestać, Cody. - odezwałam się. Zarówno on jak i Harry popatrzeli na mnie zaskoczeni.
- Co? - zapytał nic nie rozumiejąc chłopak.
- Musisz odpuścić. Nie grzeb w tym, gdyby mieli znaleźć sprawcę, już by go znaleźli. Nie ma sensu dalej w to brnąć, musisz pogodzić się z przeszlością i stratą, Cody. - powiedziałam szczerze.
- Nie masz pojęcia o czym mówisz. - burknął wyraźnie rozzłoszczony blondyn.
- Naprawdę, bo nigdy się od tego nie uwolnisz. A życie toczy się dalej, masz wspaniałą dziewczynę, na tym powinieneś się skupić. Nie psuj tego co masz tym co było i już się nie zmieni. To nie zwróci im życia.
- Chyba zasługuję na prawdę. - warknął.
- I co to zmieni? Zabijesz tego kto to zrobił?! Ulży ci? - podniosłam głos. Harry był wyraźnie zaniepokojony naszą wymianą zdań.
- Nie jestem mordercą! Ale ten pierdolony idiota zasługuje na to by ponieść karę i nie spocznę, póki tak się nie stanie! - Cody również podniósł głos.
- Myślę, że oboje powinniście się uspokoić. - interweniował Harry, patrząc na nas. - To nie jest łatwa sytuacja i nie pomogą w tym wasz kłótnie.
- Pomożesz mi? - zapytał nagle Cody, zwracając się do Harry`ego, a mi opadła szczęka.
- Co?! - wydusiłam.
Harr wyglądał na nie mniej zaskoczonego niż ja.
- Pomożesz mi, Harry? - powtórzył swoje pytanie blondyn, patrząc brunetowi w oczy. - Bardzo mi na tym zależy.
Spojrzałam na Harry`ego. Widząc konsternację na jego twarzy, zwątpiłam we wszystko.
- Nie wierzę. - prychnęłam, lecz zostałam zignorowana.
- Cody, nie uważasz, ze Julie może mieć trochę racji? Przeszłość prześladująca teraźniejszość to naprawdę najgorsze co można sobie zrobić. - powiedział spokojnie Harry.
- Może i macie rację, ale jestem pewny, że chcę znać prawdę. Przysięgam, nie zrobie niczego głupiego, chcę tylko żeby ten człowiek poniósł konsekwencje, chcę sprawiedliwości. Tylko w ten sposób mogę żyć dalej spokojnie i czystym sumieniem. - odpowiedział przekonany o swojej racji Cody.
To go zniszczy.
- Może porozmawiaj o tym z Rylie... - zaczął znowu Harry, ale chłopak mu przerwał.
- Przemyślę to, ale na razie nie chce jej w to mieszać. Zależy mi tylko na jej szczęściu. Proszę Harry, obiecuję, że nigdy więcej nie będę wam zawracał głowy. Tego człowieka musi spotkać kara. Caitlyn i Nate na to zasługują. - głos mu się zatrząsł przy ostatnich słowach.
Nie mogę powiedzieć, że jego słowa w ogóle do mnie nie przemawiają. Ale wiem, że to go zniszczy, przeszłość będzie nad nim cały czas wisiała i go męczyła. Musi odpuścić i pogodzić się z tym, minął rok.
- W porządku. - powiedział w koncu Harry, a ja westchnęłam zrezygnowana.
Mam bardzo złe przeczucia.


***
- Jesteś na mnie zła? - zapytał mnie Harry, gładząc moje plecy.
Po powrocie do domu nie rozmawialiśmy zbyt wiele. Cały czas myślałam o wszystkim co powiedział nam dzisiaj Cody, a było o czym myśleć. Zmęczeni długim dniem położyliśmy się wcześniej i wiedziałam, że moment tej rozmowy musi nadejść.
- Nie wiem. - odparłam szczerze.
- To znaczy? - brnął brunet.
- Z jednej strony rozumiem Cody`ego, to co mówi ma sens, też uważam że tacy ludzie powinni ponosić konsekwencje za swoje czyny, ale  z drugiej strony bardzo mi się to nie podoba. Powinien się z tym pogodzić. Myślę, że może nie tylko pragnienie sprawiedliwości nim kieruje, co może to ból po stracie, który cały czas w nim siedi i nie daje o sobie zapomnieć. Sam siebie tym niszczy. - powiedziałam.
- Rozumiem twoje obawy skarbie, ale myślę, że on tego naprawdę potrzebuje. Już nie jest głupim, zagubionym dzieciakiem Julie. W ciągu roku musiał wydorośleć i przejść przez wiele rzeczy. Louis może nam znaleźć te informacje bez łamania prawa, więc uważam, że możemy mu pomóc. Zresztą nie jest powiedziane, że się czegoś dowiemy. Jeśli ten cały świadek naprawdę tylko zmyślał, to utkwimy w martwym punkcie. Wtedy będzie to moment, w którym powinien odpuścić i się z tym pogodzić. - mówił spokojnie, cały czas gładząc moje plecy, kreśląc tym samym nieokreślone wzory na mojej skórze.
Zaskoczyły mnie jego słowa. To, jak Harry podszedł do tej całej sprawy. Jaki jest poważny, opanowany i rozsądny, a przede wszystkim naprawde zaangażowany.
- Może i masz rację. - przyznałam.
- To się okaże, Julie. - odparł i pocałował mnie w czoło.
- Harry? - mruknęłam, podnosząc nieco głowę i patrząc mu w oczy. - Naprawdę ci dziękuję za to, że chcesz pomóc, że nas wspierasz i jesteś w to taki zaangażowany. Doceniam to i nawet nie wiesz jak bardzo jestem ci za to wdzięczna. - powiedziałam szczerze.
- Nie masz za co dziękować, kochanie. - położył dłoń na moim policzku. - Nie ma rzeczy, której bym dla ciebie nie zrobił. - powiedział i pocałował mnie w usta.


* czas równoległy, narracja trzecioosobowa*
Głośny trzask rozległ się po pomieszczeniu, gdy dwóch rosłych mężczyzn wepchnęli trzeciego do pokoju i niemal rzucili na podłogę.
Wątła sylwetka mężczyzny wyglądała wręcz śmiesznie na tle pozostałej dwójki. Jak gdyby mogliby go zniszczyć jednym dotykiem palca.
Bardzo możliwe, że tak właśnie jest.
- Zero kultury. - prychnął rozbawiony całą sytuacją młody mężczyzna, dźwigając się z trudem na nogi.
- Na twoim miejscu bym się cieszył, i tak potraktowali cię łagodnie. - rozległ się nagle głos czwartego człowieka, wychodzącego zza rogu ze szklanką whiskey z dłoni. Ten wyróżniał się od pozostałych. Wysoki brunet, ubrany w drogi, szykowny garnitur, na nadgarstku pobłyskiwał luksusowy złoty zegarek i całą swoją posturą sprawiał wrażenie niezwykłej siły.
- Damien. - przywitał się wątły mężczyzna.
- Będziesz tak łaskawy i zdradzisz mi, czemu marnujemy mój cenny czas? - zapytał nonszalancko brunet, biorąc łyk trunku.
- Moim interesem jest dbać o twój interes, a więc czuję się zobowiązny by donieść, że ktoś z twoich ludzi cię okrada. - powiedział pewnym siebie głosem.
- Oh, czyżby? - mruknął mało zainteresowany, owy Damien. - Bo mi się wydaje, że łżesz. - powiedział spokojnie, ale jego jeden ruch głową sprawił, że w ciągu sekundy mężczyzna znalazł się w silnych objęciach dwóch osiłków.
- Nie kłamię, Damien! Przecież nie ryzykowałbym życia dla głupiego kłamstwa! - mówił szybko, z przyśpieszonym oddechem, wywołanych uciskiem ramienia jednego z napastników na jego szyi.
- Więc co to do cholery ma być? Znam moich ludzi, tylko takie gnidy z końca łańcucha pokarmowego jak ty, mogą próbować lecież ze mną w chuja, co nie kończy się dla nich zbyt dobrze. - mówił zirytowany brunet.
- Harry Styles. - wydusił tylko. Damien popatrzył na niego chwilę po czym dał znak jednemu z jego ludzi, by puścił mężczyznę.
- Mów. - warknął tylko.
- Zauważyłem to już wcześniej, ale sukinsyn był cwany! Bardzo często dostawałem mniej towaru niż teoretycznie powinienem. Wiem, że takie sytuacje miały się zdarzać, ale wtedy mniejszą ilość powinniśmy dostać wszyscy, a niejednokrotnie tylko ja zauważyłem mniejszą ilość. - powiedział na jednym wydechu.
- Daniel, przyjacielu - zwrócił się do niego brunet - powiedz mi mój drogi, czemu niby miałbym uwierzyć zwykłemu ćpunowi jak ty? Może ty sam wziąłeś te dragi dla siebie, a teraz chcesz wpierdolić Styles`a, który, uwaga, jak do tej pory nigdy mnie nie zawiódł?
- Myślisz, że mało mam jeszcze towaru dla siebie? Zresztą gdyby tak było, nie byłoby mnie tutaj, nie ryzykowałbym, że się temu przyjrzycie i dobierzecie mi sie do dupy! - powiedział oburzony mężczyzna.
- Chyba szkoda mi mojego czasu na wysłuchiwanie twoich słabych argumentów, Daniel. - westchnął Damien i odwrócił się do niego plecami, idąc w kierunku drzwi, w tym samym momencie robiąc ruch ręką, za sprawą czego Daniel znowu został podduszony.
- Wiesz ile w ciągu tych kilku zmarnowanych na ciebie minut mógłbym zarobić? Ciesz się, że jak na razie nie karzę ci tego zwracać.
- Myślisz, że dlaczego tak nagle odszedł?! Nie wydaje ci się to podejrzane?! - wystękał, usiłując wyrwać się z żelaznego uścisku mężczyzn.
- Miałem na niego oko, ty już się o to nie martw. - powiedział znudzonym głosem brunet.
- I to wcale nie jest dziwne, że zaledwie kilka dni temu pojawił się u mnie i kupował towar! Wygoda się skończyła, głód się zaczął! - prychnął pogardliwie, dalej się szarpiąc.
Na te słowa Damien znieruchomiał. Po krótkiej chwili, dalej nie odwracając się do niego, powiedział tylko.
- Możesz już iść, skończyłem tą rozmowę. - powiedział tylko, nie zaszczycając go w dalszym ciągu nawet spojrzeniem.
- Damien... - zaczął mężczyzna, ale nie dane mu było skończyć.
- Panowie mają ci pomóc wyjść? - syknął , dalej się nie odwracając.
- Nie, poradzę sobie. - warknął tylko Daniel i wyszarpując się z objęć osiłków wyszedł, trzaskając drzwiami.
W tej samej chwili Damien odwrócił się do swoich ludzi.
- Będzie gadał. Pozbądźcie się go. - powiedział tylko. Mężczyźni pokiwali głowami i ruszyli do wyjścia.
- Aaa i byłbym zapomniał - dodał po chwili. - Obserwujcie Styles`a. - powiedział i dopił resztę trunku.

środa, 17 sierpnia 2016

56. Some kind of heaven

Dedykacja dla Wiktorii Nykiel - welcome back ♥


You’re some kind of heaven 
That’s all that I need
I found it in you
Too good to be true

*oczami Julie*

- Dlaczego nigdy wcześniej nic nie powiedziałeś? – zapytałam, patrząc na niego. W moim głosie dało się wyczuć żal, mimo że tego nie chciałam.
Od godziny siedzieliśmy i rozmawialiśmy o wszystkim, na chłodno. Wybaczyłam mu, aczkolwiek nadal miałam w głowie milion pytań i czułam, że musimy o tym porozmawiać.
Sam Harry nie miał nic przeciwko temu, nie wymigiwał się od żadnego z zadawanych przeze mnie pytań.
- Bo spodziewałem się, że będziemy się o to kłócić, będziesz chciała żebym przestał, a to był łatwy zarobek. Poza tym, nie chciałem psuć swojego wizerunku w twoich oczach.  – powiedział szczerze.
- Przecież mogłeś mi powiedzieć, gdy było już po wszystkim, gdy się z tego wyplątałeś.
- Wtedy  nawet nie brałem takiej opcji pod uwagę, dalej chodziło mi o to, by być w twoich oczach bez skazy. – wzruszył ramionami.
- Przez to głupie myślenie pakujesz się w kłopoty. – mruknęłam niezadowolona.
- To źle, że facet chce być w oczach swojej kobiety ideałem? – spojrzał na mnie.
- A nie przyszło ci do głowy, że jeśli kobieta już jest z facetem, to on jest dla niej ideałem taki, jak jest, bez żadnego udawania? – odparowałam.
- Nie jestem typem idealnym. – zaśmiał się. – Nie możesz mieć mi tego za złe.
- Dobra, ale nadal nie mieści mi się w głowie to z Cody`m. O tym chyba mogłeś mi powiedzieć, miałeś jakieś milion okazji.
- Miałem się chwalić tym, że szczeniak, który teraz jest twoją rodziną mnie szantażuje, a jego bronią jest moja chujowa przeszłość? Nie, dzięki. – prychnął brunet.
Wywróciłam oczami.
- Jesteś popieprzony, Harry. – westchnęłam.
- Tak? A myślałem, że dla ciebie jestem idealny? – powiedział wyraźnie rozbawiony.
Nie mając żadnego sensownego argumentu, uderzyłam go żartobliwie pięścią w ramię.
Zaśmiał się tylko i przyciągnął mnie do siebie, przytulając mnie.
- Nawet nie wiesz, jak cholernie się bałem, że po tym wszystkim odejdziesz. – powiedział cicho, głaszcząc dłonią moje plecy.
Powstrzymałam się od słów ,,Ja też”.
- Ale nie odeszłam. – powiedziałam tylko.
- I jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy. – powiedział i pocałował mnie w czoło.
Nie odpowiedziałam, tylko wtuliłam się w niego, upajając się upragnionym spokojem i ciepłem jego ciała.
Po kilkunastu minutach naturalnej i błogiej ciszy między nami, Harry się odezwał.
- Julie, jest jeszcze coś, o czym chciałbym ci powiedzieć. – powiedział, a jego słowa niemal wprawiły mnie w stan przedzawałowy. 
- Co jest? – zapytałam cała spięta.
- Spokojnie, nic nie zrobiłem. – powiedział szybko, jednak nadal byłam zaniepokojona.
Co jeszcze do cholery?
- Chcę pomóc Cody`emu. – powiedział.
Zamrugałam kilka razy.
- Jak to? – zapytałam nierozumiejąc o co chodzi.
- Okłamał nas, kiedy wtedy powiedział, że wszystko z tymi kolesiami jest już załatwione. Rano u twoich rodziców, kiedy nas nakryłaś, słyszałem jego rozmowę i wyraźnie mówił im, że dostarczy im resztę. A potem sam mi się do tego przyznał, gdy go przycisnąłem.
Wezbrała we mnie złość.
- Kolejny kłamca. – syknęłam, nie zastanawiając się nad sensem moich słów. W oczach Harry`ego zobaczyłam ból.
Cholera, uraziłam go.
- Przepraszam. – powiedziałam szybko. – Nie chciałam…
- Nie przepraszaj. – przerwał mi. – Masz rację. – uśmiechnął się krzywo.
- Ja naprawdę nie… - zaczęłam, ale znowu mi przerwał.
- Naprawdę nie ma sprawy, Julie. – uciął. – W każdym razie wiem, że sam nie jest w stanie kupić czegoś, co nie obciąży go konkretnie pod względem finansowym i jednocześnie co nie jest jakąś chujową mieszanką gówna. A że tamci są wprawieni, poznają się na tym co im da.  A jeśli im tego nie odda, pewnie spuszczą mu wpierdol i na tym się nie skończy. Uwierz mi,  wiem jakie jest myślenie i zachowania takich typów i dla mnie nie ma innego wyjścia niż pomoc mu. Jestem w stanie załatwić mu coś co ich zadowoli i nie kosztuje fortuny. Odda im wszystko i będzie święty spokój. A poza tym mam zamiar też wyciągnąć z niego, co takiego potrzebował od takich typów jak ci dwaj.
- Rylie o tym wszystkim wie? – zapytałam, chociaż myślę, że znam odpowiedź.
- Nie. – odparł. No tak.
Cholera. Naprawdę dobrali się. Zaskakujące, jak bardzo podobni do siebie są Cody i Harry. Mają więcej wspólnego niż im się wydaje. 
Oboje mają swoje za uszami, kłamią i są w tym naprawdę dobrzy. Współczuję tylko Riley bycia nieświadomą zakochaną, jaką ja byłam do niedawna.
Swoją drogą, muszę sobie pogadać z Cody`m. Nie ma opcji, że Riley będzie drugą mną, nie zasługuje na to.
Jednoczeście czułam opór. Harry znowu miałby wejść do tego światka. Niby już z tym skończył, ale sam fakt, że musiałby odświeżyć kontakty, przyprawia mnie o gęsią skórkę.  Ale Harry miał rację, Cody sam tego nie ogarnie. Jest tylko dzieciakiem, wbrew pozorom. Na dodatek nieźle zagubionym w tym wszystkim. I naprawdę nie chcę, by spotkało go coś złego.
O Boże.
- Rób, co musisz. – powiedziałam tylko.
- Dobrze. – odetchnął.
- Dziękuję, Harry. – powiedziałam szczerze.
- Za co? – spojrzał na mnie zaskoczony.
- Za to, że chcesz mu pomóc.
- Robię to tylko dla ciebie. – powiedział i pocałował mnie w usta.
Wiedziałam, że to tylko po części prawda.  Owszem, robił to też ze względu na mnie, ale Harry chce pomóc Cody`emu, jestem tego pewna. Może sam do siebie nie dopuszczał takiej myśli, ale tak jest. Wie, jak to jest być zagubionym chłopakiem z milionem problemów i zwyczajnie chce mu pomóc i go z tego wyciągnąć by uniknął tego, w co Harry był wplątany jako nastolatek.
Ale przecież się do tego nie przyzna.


- dwa dni później-
*oczami Harry`ego*

    Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedykolwiek znajdę się znowu w tym miejscu. Ale czego się nie robi, gdy się kogoś kocha, nie?
Chociaż sam fakt, że znowu mam zobaczyć tego człowieka, napawała mnie stresem.  Nie wiem czemu, ale cóż.
Zatrzymałem samochód na dobrze mi znamym, obskurnym parkingu i wysiadłem. Mimo, że go nie widziałem, wiedziałem, że już na mnie czeka. Zawsze tak było.
Podszedłem bliżej budynku i z cienia wyłoniła się postać mężczyzny. Oto i on.
- Styles, kopę lat! – zawołał wesoło.
- Cześć Daniel.  – powiedziałem niechętnie. Cholera, nie lubię gościa.
Nie zmienia się wcale. Te same przekrwione oczy, wychudzona sylwetka, zapadnięte policzki.
- Nie spodziewałem się twojego telefonu. – powiedział wyraźnie usatysfakcjonowany.
- Ja też się nie spodziewałem, że będę musiał do ciebie kiedykolwiek dzwonić. – odparłem mniej ucieszony.
- A jednak, znowu się spotykamy. – powiedział niemal tryumfującym tonem.
- A jednak. – zgodziłem się.
- Wyobraź sobie mój szok, gdy nagle zamiast ciebie przyjeżdża jakiś młody chłystek i mówi, że od teraz to on się zajmuje tym terenem. Wiesz, jakby byłem zawiedziony, że się ze wszystkiego wycofałeś? Chyba się do ciebie przywiązałem. -  zarechotał, bo tylko tak można określić kaszlowy churkot wydobywający się z jego gardła.
- Nie wątpię. – prychnąłem.
- A wiesz co mnie najbardziej zastanawia? Że nagle potrzebujesz takiej ilości prochów. –powiedział podejrzliwym tonem. – Niepodobne do ciebie.
- Zdarza się. – mruknąłem niechętnie.
- Przez te wszystkie lata nigdy nie chciałeś żadnego towaru i teraz nagle to się zmienia? Czyżbyś się staczał na stare lata? – zaśmiał się pogardliwie.
Do czego ten kutas dąży?!
- Może i tak. – odparłem zdawkowo. – Masz coś dla mnie? – zapytałem nie chcąc dalej tracić czasu na bezsensowne rozmowy z nim.
- Oczywiście, że mam. – powiedział i wyciągnął z kieszeni pokaźną papierową torbę.
- Tyle ile się umawialiśmy? – zapytałem, przyglądając mu się uważnie. Rzucił mi w ręce torbę.
- Sprawdź, jeśli mi nie ufasz. – był wyraźnie rozbawiony.
Bez słowa zajrzałem do środka, pośpiesznie skanując wzrokiem jej zawartość.
Widząc, że wszystko się zgadza, wyciągnąłem plik banknotów z kieszeni i podałem ją Danielowi, który z wyraźną satysfakcją  je przeliczył.
- Zgadza się. - powiedział zadowolony.
- Na razie, Daniel. – rzuciłem, nie chcąc tracić więcej czasu niż potrzeba i skierowałem swoje kroki do auta.
- Zaraz, Styles! Ciekawi mnie jeszcze jedna rzecz, czemu odszedłeś? – zawołał za mną.
Zacisnąłem szczęki.
- Bo miałem swoje powody. – rzuciłem tylko, nie oglądając się i wsiadłem do samochodu.
- Do następnego! – pomachał mi ostentacyjnie.
Nigdy, kurwa, w życiu.

***

- Dasz mu to dzisiaj? – zapytała Julie, chowając szklanki do szafki.
- Nie, dam mu w piątek, nie chcę żeby mu coś strzeliło do głowy. Starczy nam problemów. – powiedziałem, przyglądając jej się.
Miała na sobie zwykłą koszulkę i legginsy, a włosy związała luźno w coś bliżej nieokreślonego na czubku głowy. I przysięgam, że wygląda pięknie.
I cholernie pociągająco.
- Myślisz, że byłby na tyle nieodpowiedzialny? – westchnęła.
- Był na tyle nieodpowiedzialny by w ogóle wpakować się w ten syf, więc wolę dmuchać na zimne. – odpowiedziałem, starając się pozostać skupiony nad naszą rozmową, a jednocześnie obserwowałem każdy jej ruch.
Nic nie poradzę na myśli pojawiające się w mojej głowie.
- Nie mieści mi się to w głowie. – powiedziała poirytowana. – Co było na tyle ważne, by uciekać się do kontaktów z takimi ludźmi? Aż boję się myśleć, co się za tym kryje i w co jeszcze jest zamieszany. – brunetka była wyraźnie zmartwiona.
Nie dziwię się, pewnie przywiązała się do Cody`ego i do myśli, że jest w pewnym sensie jego starszą siostrą.
Wstałem i podszedłem do niej. Objąłem ją ramionami i przytuliłem do mojego ciała, zaspokajając pragnienie dotknięcia mojej kobiety. Składałem powolne pocałunki na jej szyi, chcąc zlikwidować jej zdenerwowanie.
Odetchnęła i nieco rozluźniła się w moich ramionach. Wyjąłem szklanki z jej dłoni, odstawiłem je na blat i obróciłem ją w moją stronę.
Popatrzyła mi w oczy z delikatnym uśmiechem na ustach.
- Nie martw się o nic, kochanie. Wszystkim się zajmę. – zapewniłem ją.
Pokiwała tylko głową i pocałowała mnie. W końcu.
Ochoczo odwzajemniłem pocałunek i przylgnąłem do niej całym ciałem.
- Tobą też chętnie się zajmę. – wymruczałem w jej usta.
Zaśmiała się.
- Harry! – jęknęła rozbawiona, układając dłonie na moich barkach.
- Mówię całkiem poważnie. – powiedziałem i ponownie ją pocałowałem, sunąc dłońmi po jej ciele.
- Właśnie widzę. – mruknęła i wplotła dłonie w moje włosy, odwzajemniając pocałunki.
Tylko tyle było mi trzeba.
Łapiąc ją pod pośladkami uniosłem ją bez większego wysiłku. Posłusznie oplotła mnie w nogami w pasie.
Nie mogłem ukryć zadowolenia z tego, że myślimy o tym samym. Zresztą zawartość moich bokserek również.
Bez trudu zaniosłem ją do sypialni, aż za dobrze znając drogę.
Moje dłonie błądziły po jej ciele, otrzymując w odpowiedzi jej przyśpieszony oddech.
Ułożyłem ją na łóżku i przylgnąłem do niej, rozkoszując się smakiem jej ust.
Gładziła dłońmi moje barki, zjeżdżając po klatce piersiowej coraz niżej, do brzegu koszulki.
Pociągnęła rąbki do góry, na co ochoczo przystałem i szybko pozbyłem się zbędnej części garderoby. Nie tracąc czasu zszedłem pocałunkami do jej szczęki, szyi i obojczyków, zsunąłem zębami bluzkę i ramiączko od stanika z jej ramienia. Całą swoją uwagę skupiłem na powolnym całowaniu jej pięknego ciała.
Brunetka jęknęła przeciągle, gdy zassałem skórę na jej szyi, zostawiając po sobie mały ślad.
- Harry… - mruknęła karcąco. Uśmiechnąłem się przy jej skórze i pocałowałem krótko lekko zasinione miejsce.
- Cśśśś…. – uciszyłem ją i wróciłem do jej ust, wsuwając w tym samym momencie dłoń pod jej koszulkę. Już po kilku chwilach zaczęła mi przeszkadzać, więc szybko się jej pozbyłem.
Szybko uczyniłem to samo z jej legginsami i moimi spodniami. Nie miałem już cierpliwości czekać dłużej.
Moje dłonie pieściły jej piersi, a usta szyję, na co odpowiadała cichymi jękami i westchnieniami.
- Harry… - mruknęła tym razem nagląco.
- Cierpliwości, kotku. – powiedziałem rozbawiony.
- I z czego się cieszysz? – zmusiła się do karcącego tonu i  szturchnęła mnie zaczepnie w brzuch.
- Uwielbiam doprowadzać cię do takiego stanu. – powiedziałem, patrząc w jej roziskrzone oczy i zanim zdążyła coś odpowiedzieć, pocałowałem ją i przylgnąłem swoimi biodrami do jej bioder, na co jęknęła w moje usta.
Tak, cholera, tak!
Zakołysałem biodrami chcąc jeszcze raz ją usłyszeć, lecz szybko zapragnąłem więcej, głośniej.
Pozbawiłem ją stanika, odrzucając go za siebie. Moja dłoń powędrowała między jej nogi, na co zadrżała.
Ustami przylgnąłem do jej piersi, prowokując jej kolejne westchnienia.
Zgodnie z ruchami mojej dłoni, zaciskała dłonie na moich ramionach i przymykała powieki z przyjemności.
Świadomość, że to ja jestem jej źródłem tylko bardziej mnie nakręcała.
Z kolejnym jękiem Julie usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Brunetka zastygła w miejscu i szybko odsunęła moją dłoń.
O nie.
- Daj spokój skarbie, nie otwierajmy. – mruknąłem marudnie, całując jej szyję. Miałem ochotę poważnie uszkodzić tego, kto stoi przed tymi cholernymi drzwiami.
Dzwonek rozległ się poraz kolejny i to wystarczyło by Julie przestała się wahać.
- Przestań, Harry! Nie można tak. – powiedziała i wstała szybko.
Szlag by to trafił!
- Julie, kotku! – zabrzmiałem niemal żałośnie. Zakładała już w popłochu stanik i bluzkę.
- Uspokój się, Harry! Dokończymy to! – powiedziała zniecierpliwona i wyskoczyła z pokoju.
Powiedz to mojemu penisowi, kochanie. 
Z irytacją i niemal bólem szybko wrzuciłem na siebie dżinsy i koszulkę, starając się zatuszować moją ekhm, gotowość.
- Tom! – usłyszałem radosny pisk Julie.
Tom?
Cholera, wyjdę z powstaniem w spodniach do brata mojej dziewczyny, wspaniale.
Pośpiesznie się poprawiłem i z duszą na ramieniu zszedłem po schodach. Julie już trzymała w objęciach nieznajomą mi brunetkę.
- Cześć! – powiedziałem wesoło, starając się panować nad sobą.
- Harry. – powiedział serdecznie Tom i uścisnął moją dłoń. – A to jest Agnes. – powiedział dumnie, kładąc dłoń na plecach dziewczyny.
- Harry, miło mi. – przedstawiłem się i ująłem jej dłoń.
- Wchodźcie, wchodźcie, nie będziemy tak stać w drzwiach. – powiedziała rozradowana Julie.
Zaskakujące, dopiero wiła się z rozkoszy pod moim dotykiem, a teraz tryska energią. JAK?
Goście przystali na propozycję i weszli do środka. Nie czekałem i od razu skierowałem swoje kroki do kuchni, chcąc przygotować jakiś poczęstunek. Postanowiłem dać Julie szansę nacieszenia się w pełni bratem i jego dziewczyną. Swoją drogą, czy tylko ja zauważyłem pierścionek na jej palcu?
- Kawy, herbaty, wina? – zapytałem zanim Julie pogrążyła się w rozmowie.
- Ja poproszę kawę. – powiedziała wesoło Agnes.
 - Ja też. – skinął mi Tom. 
- Opowiadajcie, co u was? Czemu nie dzwoniłeś, że przyjeżdżacie? – zasypywała ich pytaniami Julie.
- Plan był taki, żeby przyjechać na ten weekend do rodziców, razem z wami i Cody`m. – wyjaśnił Tom – Ale niestety miałem małe problemy w pracy i wszystko się przesunęło.
Na wspomnienie feralnego weekendu, aż przeszły mnie ciarki.
- Szkoda, że was nie było. Ale wszystko u was w porządku? – zapytała brunetka.
- Nawet lepiej niż w porządku. – powiedział wyraźnie Tom.
Oooo widzę, co się szykuje.
Julie spojrzała na nich zdezorientowana, a Tom pocałował dłoń Agnes, na której był pierścionek.
Do mojej kobiety dopiero po kilku chwilach dotarł sens tego gestu.
Zakryła usta dłonią.
- Zaręczyliśmy się. – potwierdził ostatecznie moje przypuszczenia Tom.
- O mój Boże! – pisnęła Julie i rzuciła się im w ramiona, gratulując im.
Wiedziałem.
Dołączyłem do nich, także składając im szczerze gratulacje.
- Macie zaplanowaną jakąś datę? – zapytała wesoło Julie. Aż miło było patrzeć na to, jak cieszy się szczęściem brata.
- Nie, jeszcze nie. Oświadczyłem się dwa tygodnie temu. – powiedział Tom z uśmiechem na ustach i cmoknął Agnes w czoło.



*oczami Julie*
Zanim się obejrzeliśmy, było już późno. Tom i Agnes chcieli już się zbierać i jechać do taty i Samanthy. Wykorzystałam chwilę na osobności z Tomem, kiedy poszliśmy do kuchni.
- Czemu nie zadzwoniłeś, nie pochwaliłeś się? Chyba jako młodsza siostra mam pierwszeństwo? – powiedziałam zaczepnie.
- Chcieliśmy powiedzieć wam wszystkim podczas tego weekendu, trochę słabo wyszło. – odpowiedział Tom.
- Zaskoczyliście mnie. Zwłaszcza, że ostatnim razem kiedy rozmawialiśmy, rozstawałeś się z Agnes. – zauważyłam.
- Ostatnim razem rozmawialiśmy dobre kilka miesięcy temu, Julce. – westchnął.
Nic nie poradzę na ukłucie smutku, towarzyszące jego słowom.
Jak na kochające się rodzeństwo, naprawdę mieśliśmy chujowy kontakt.
- Przepraszam, Tom. – mruknęłam niemrawo.
- To ja przepraszam, J. – powiedział szczerze, patrząc na mnie. – To ja jako starszy brat powinienem sprawdzać co u mojej małej siostry. Uwierz, w ostatnim czasie cholernie dużo na mnie spadło, nie do końca sobie radziłem. Przepraszam, że w międzyczasie cię zaniedbałem. – mówił, biorąc mnie w ramiona.
Z ulgą wtuliłam się w niego.
- Ja też mogłam się odezwać, ale wierz mi lub nie, u mnie też nie było nudno. – westchnęłam.
- Nawet nie rozmawialiśmy o Samanthcie. Dzwoniłaś, a ja nie odebrałem, zapomniałem oddzwonić. Przepraszam przede wszystkim za to. Na pewno wtedy mnie potrzebowałaś, a ja zawiodłem.
- Naprawdę nic się nie stało. Poradziłam sobie z tym. – zapewniłam go. Chciał coś powiedzieć, ale nie chciałam ciągnąć tej smutnej rozmowy.
- Mów lepiej, jak z Agnes udało wam się zejść? – zapytałam z uśmiechem.
- Co ty na to, żebyśmy jeszcze się w tym tygodniu spotkali i na spokojnie porozmawiali o wszystkim? Zostajemy tu na tydzień.
- Pewnie. – zgodziłam się ochoczo i jeszcze raz przytuliłam brata. Niesamowicie dobrze było znowu mieć go przy sobie. Już zapomniałam jak wielkie oparcie w nim miałam.


***

- Dzwońcie jak będziecie mieć wolną chwilę to się spotkamy! – powiedziałam, całując Agnes i Toma na pożegnanie.
- Wy tez wpadnijcie jeszcze do taty, spotkamy się wszyscy razem. – powiedział Tom, otwierając samochód.
- Zobaczymy, jak to wszystko się poukłada. – powiedziałam i pomachałam im, patrząc jak odjeżdżają. Staliśmy z Harry`m w drzwiach.
Samochód odjechał a ja westchnęłam.
- Są świetną parą. – powiedziałam.
- Prawie tak świetną jak my. – mruknął Harry, muskając ustami moją szyję.
- Prawie. – zaśmiałam się i odprężyłam w jego ramionach, rozkoszując się jego pocałunkami.
- Chyba mamy pewną nieskończoną sprawę, czyż nie? – zapytał niskim głosem, musnął płatek mojego ucha i wsunął dłoń pod moją koszulkę, dotykacją brzucha, wywołując u mnie tym samym przyjemne dreszcze.
- Chyba tak. – odparłam z uśmiechem opierając głowę na jego ramieniu. Niczego więcej nie potrzebował. Zamknął tylko drzwi wejściowe.


***

- Skarbie… - znajomy głos dotarł do mojej świadomości.
Nie chciałam jeszcze wstawać. 
Chcąc odgonić głos, przekręciłam się na drugi bok.
- Julie, kotku… - usłyszałam znowu. Mruknęłam tylko coś w nadziei, że cokolwiek mi przeszkadza, pójdzie sobie.
Z ulgą stwierdziłam, że głos nie powraca. Zamiast tego poczułam niezwykle przyjemny dotyk na policzku, szczęce, szyi.
- Julie…
Niemal z bólem zmusiłam się do otwarcia jednego oka. Kudłata czupryna tuląca się do mnie.
- Mam nadzieję, że masz dobry powód, żeby mnie budzić, Harry. – wymamrotałam marudnie.
- Owszem mam. – powiedział wyraźnie rozbawiony i cmoknął mnie w policzek. – Wstawaj ślicznotko.
- Nie. – odparłam krótko, chowając twarz w poduszkę.
- Nie? – zaśmiał się.
- Głuchy jesteś? – warknęłam w materiał, który mnie zagłuszał, przez co brzmiałam raczej komicznie a nie groźnie.
- Wstawaj mała, nie pożałujesz. – powiedział tylko, klepiąc mnie w tyłek, na co tylko burknęłam.
Po kilku minutach zmusiłam się jednak do wstania. Co Harry znowu kombinuje?
Westchnęłam tylko i poczłapałam do łazienki, nadal nago i wzięłam szybki prysznic.
Doprowadziłam się do względnego porządku. Wychodząc z łazienki natknęłam się na Harry`ego siedzącego na łóżku z jedną z moich sukienek w ręku.
- Zrób mi proszę przyjemność i załóż ją dzisiaj, dobrze? – powiedział z lekkim uśmiechem i wstał.
- Och co ja bym bez ciebie zrobiła, stylistko. – prychnęłam.
- Rozchmurz się bo dzisiaj czeka cię miły dzień. – powiedział wyraźnie zadowolony i cmoknął mnie w usta.
- Co kombinujesz? – zapytałam.
- Ubieraj się skarbie i chodź na śniadanie. – odparł tylko i wyszedł.

Pffff. 
Przysięgam, jeśli wymyślił coś głupiego, to go zabiję. 
Z irytacją założyłam sukienkę, poprawiłam włosy i zeszłam na dół, podążając za zapachem naleśników. 
Przywitał mnie wspaniały widok mężczyzny w kuchni, a więc na mojej twarzy pojawił się uśmiech. 
- Wszystko wspaniale, tylko co się za tym kryje? - zapytałam rozbawiona i usiadłam na blacie koło stojącego Harrego, który ze skupieniem na twarzy smażył naleśniki. 
- Może na przykład to, że chciałem ci zrobić miłą niespodziankę? - zasugerował niemal oburzony. 
- Nie byłabym taka podejrzliwa, gdyby takie cuda zdarzały się częściej. - powiedziałam zaczepnie, czekając na jego reakcję. 
- Żebyś się nie zdziwiła! - żachnął się, ale na jego ustach pojawił się uśmiech.
Przyglądałam się z uśmiechem jak wszystko przygotowywał i układał na stole.
- Gotowe. - powiedział wesoło, na co zeskoczyłam ochoczo z blatu, cmoknęłam go w policzek i usiadłam na krześle.
- Powiesz mi co takiego na dzisiaj wymyśliłeś? - zapytałam, nakładając sobie naleśnika i z lubością biorąc łyk kawy.
- Porywam cię. - odparł prosto.
- Jakieś szczegóły? - zapytałam rozbawiona jego słowami.
- Zobaczysz. - powiedział zdawkowo z poważną miną.
Zaintrygowało mnie to. Nie wiem czego się spodziewać, powinnam się martwić...?
- Powinnam coś ze sobą wziąć? - zapytałam zaciekawiona.
- Ze mną masz wszystko co potrzebne. - powiedział z cwaniackim uśmiechem, na co wywróciłam oczami, ale nie drążyłam dalej.
W końcu co może się stać?
W milczeniu dokończyliśmy śniadanie i zostałam odeskortowana do samochodu.
Właściwie pierwszy raz się tak zachowuje, więc jestem naprawdę ciekawa, co się stało i co on w ogóle planuje.
Próbowałam się domyśleć czegokolwiek wnioskując z jego zachowania, ubioru, tego co ze sobą bierze.
Ale nie brał nic, był ubrany swobodnie, cały czas się tajemniczo uśmiechał.
Nie wiem co jest grane, ale chyba mi się to podoba.
- Skoro już jedziemy, możesz mi powiedzieć o co chodzi? - postanowiłam nie odpuszczać.
Pokręcił głową rozbawiony.
- Po prostu chcę, żebyś spędziła miło dzień. - odparł lakoniczne, czym tylko podsycił moją cichą ekscytację.
- Harry! - jęknęłam zniecierpliwiona.
- Nie marudź, kochanie. - zaśmiał się tylko, na co wydęłam dolną wargę.
Szybko zmienił temat, pogrążając nas w rozmowie, na której jednak ciężko było mi się skupić, biorąc pod uwagę moją ciekawość. Do głowy przychodziło mi wiele pomysłów.
Robiłby z tego taką wielką sprawę, gdyby chodziło tylko o obiad na mieście? Może zaplanował coś z Tomem? Albo z Horanami?
Z zaskoczeniem stwierdziłam już po kilkunastu minutach jazdy, że wyjeżdżamy z Northland
Spojrzałam na Harry`ego pytającym wzrokiem, ale on tylko kontynuował to co mówił.
A niech cię cholera, Styles.
- Rozmawiałem z ojcem. - powiedział nagle na wydechu, a to wystarczyło, by zwrócić całą moją uwagę.
- I jak? - zapytałam nieco zaniepokojona. Zawsze mówił mi o wizytach u swojego ojca, czy rozmowach z nim, ale za każdym razem trochę się obawiałam tego, czego mogę się dowiedzieć. Ostatnio byliśmy u niego razem, wyniki wychodziły lepsze, ale lekarze sceptycznie podchodzili do pomysłu powrotu do domu.
- W szpitalu stwierdzili, że jeżeli będzie miał w domu zapewnioną opiekę lekarską, to mogą go wypisać. Aktualnie trwają rodzinne dyskusje jak wyjście jest lepsze.
- Nad czym tu dyskutować? Chyba lepiej, żeby był w domu, nawet jeśli pod opieką lekarza? - powiedziałam.
- Tata uparcie twierdzi, że nie chce być traktowany jak kobieta w ciązy we własnym domu. - westchnął.
- Poważnie?
- Naprawdę. Brnie uparcie, że nie chce niczyjej opieki, że nie jest stary i niedołężny.
- Woli leżeć w szpitalu? - zapytałam.
- Mówi, że jak ma wybierać to już woli ,,szpital w szpitalu, niż szpital w domu". - prychnął Harry.
Nie ma co, silne charaktery Stylesów.
- Próbowałeś go jakoś przekonać?
- Pewnie, ale on wie swoje. Nie wiem, może podjadę do nich w przyszłym tygodniu jak się wyrwę i spróbuję jeszcze raz. Jak można być tak upartym. - pokręcił głową zmartwiony. Było po nim widać, jak bardzo mimo wszystko przejmuje się stanem ojca.
- Jesteś tak samo uparty jak on. - powiedziałam z lekkim uśmiechem.
- W takim razie szczerze ci współczuję życia ze mną. - powiedział pół-żartem, pół-serio.
- No nie powiem, łatwo nie jest. - zaśmiałam się.
- Prawie jesteśmy, skarbie. - powiedział, a moja ekscytacja i ciekawość powróciły w ciągu sekundy.
Zabawne jak szybko odwrócił moje myśli od tej całej ,,niespodzianki".
Pośpiesznie wyjrzałam przez szybę samochodu, chcąc wiedzieć gdzie jesteśmy.
Wjechaliśmy do uroczego miasteczka, które wyglądało bardzo znajomo. Jestem pewna, że byłam to jako dziecko.
Widząc tabliczki z ulicami, dopatrzyłam się nazwy, której uparcie szukałam w myślach. Roadcliff.
Małe miasteczko letniskowe położone nad rzeką, idealne na letnie wycieczki. Gdy byłam mała, w każde wakacje przyjeżdżaliśmy tu nad wodę, odpocząć i pozwiedzać urocze, zabytkowe miasto. Kochałam tutaj przyjeżdżać. Z niemałym sentymentem patrzyłam na mijane obiekty, widząc że niektóre pozostały takie je zapamiętałam.
- Czemu tu jesteśmy? - zapytałam zaciekawiona.
- Chciałem zrobić ci przyjemność, opowiadałaś mi o tym miejscu, więc pomyślałem, że miło będzie się tu przejechać i odetchnąć trochę od tego wszystkiego. - powiedział Harry, ale miał nieco niepewny ton głosu. Zatrzymał auto na parkingu i spojrzał na mnie.
- Jeśli nie masz na to ochoty, czy ci się tu nie podoba, to w każdej chwili możemy... - zaczął, ale nie pozwoliłam mu skończyć.
- Zwariowałeś? Uwielbiam to miejsce!- zawołałam i nachyliłam się, by pocałować go, co z radością odwzajemnił.
- To dobrze, już myślałem, że nie trafiłem. - zaśmiał się i wysiedliśmy z auta. Ładna, słoneczna pogoda tylko nadawała niezwykłego kilmatu miejscowości, który zawsze uwielbiałam.
Z radością małego dziecka w sercu wzięłam go za rękę i ruszyliśmy małą uliczką ku rynkowi.
Byłam też niesamowicie rozczulona jego niespodzianką i tym, że pamiętał o tym, jak mu opowiadałam o Roadcliff. To kochane, że chciał zrobić dla mnie coś tak miłego.
- Kocham Cię, Harry. - powiedziałam cicho, ściskając mocniej jego dłoń.
- Ja Ciebie też, Julce. - odparł z uśmiechem i cmoknął mnie w czoło. 


***
  Zbliżał się już wieczór, słońce powoli zachodziło, a my chodziliśmy dalej po mieście. 
Zjedliśmy obiad w restauracji, spacerowaliśmy wzdłuż rzeki, zrobiliśmy dzisiaj niemożliwie dużo kilometrów chodząc i rozmawiając i przysięgam, nie ma nic lepszego. 
Dostałam od Harry`ego różę, którą kupił od miłej starszej pani sprzedawającej kwiaty na rynku i nie mogłam się nadziwić temu, jak bardzo postarał się, żeby ten dzień był dla mnie wyjątkowy. 
- Sprawdziłem, że mają tu fajną knajpkę nad wodą, podobno świetny klimat i dobre jedzenie. Co ty na to, żebyśmy wybrali się tam na kolację? - zapytał Harry, oplatając mnie ramieniem. 
- Jestem za. - zgodziłam się z entuzjazmem i cmoknęłam go w policzek, wspinając się na palce. 
Mimo tej pory, na ulicach roiło się od ludzi. Po raz kolejny tego dnia szliśmy wzdłuż ryneczku w centrum. Już z odległości kilkudziesięciu metrów słyszeliśmy ulicznego grajka, który grał wesołą piosenkę na gitarze i śpiewał. Dzieci biegały wokół fontanny na środku placu, a ja rozkoszowałam się chwilą spokoju i ukojenia. Po tych wszystkich ostatnich wydarzeniach miło było od tego odpocząć i nie myśleć, nie przejmować się. 
Z zamyślenia wyrwał mnie Harry, który nagle się zatrzymał.
- Mogę panią prosić? - zapytał z wyciągniętą w moją stronę dłonią, uśmiechając się szeroko. 
Kilka sekund zajęło mi zrozumienie o co mu chodzi, na co szerzej otworzyłam oczy. 
- Oszalałeś? Tu jest pełno ludzi! - powiedziałam nie wierząc, że mówi poważnie. 
- No i co? Niech patrzą i zazdroszczą! - zaśmial się i nie czekając, objął mnie w pasie i zaczął mną kołysać, chcąc złapać rytm. 
- Jesteś niemożliwy! - pisnęłam, czując jak się czerwienię, pod wzrokiem przechodniów, którzy zwrócili  na nas uwagę. 
- Nie przejmuj się nimi, Julie. - powiedział tylko uśmiechając się  i obrócił mnie, kierując nasze kroki bliżej muzyka.   
Starałam się nie myśleć o tym, że wszyscy patrzą się na dwójkę ludzi tańczącą na środku rynku i że to ja i Harry nią jesteśmy. 
Pozwalałam się prowadzić Harry`emu w rytm wesołej melodii i zanim się obejrzałam, uśmiechałam się jak nienormalna, czerpiąc niesamowitą przyjemność z tego tańca. Sam muzyk był wyraźnie zadowolony naszą współpracą, śpiewając głośniej i energiczniej. 
Ludzie nieustannie na nas spoglądali, uśmiechali się, kręcili głowami, znalazło się kilka osób, które także tańczyły obok nas, co ostatecznie mnie rozluźniło i skupiłam suę tylko na tym, jak dobrze się bawię. Harry był wyraźnie w swoim żywiole, uśmiech nie schodził z jego twarzy. 
Czułam się zwyczajnie szczęśliwa i to było najpiękniejsze uczucie na świecie. 
___________________________________________
Hi there ♥
Sielankowo, przejściowo, bez dram, jak nie Sinister xd
Krótszy niż zwykle, ale stwierdziłam, że nie będę wplatać juz kolejnego wątku, pocieszmy sie tym, jak jest uroczo :3 


L. ♥

wtorek, 12 lipca 2016

55. Like fire and rain

Dedykacja dla Nelly ♥ Mam nadzieję, że Ci się spodoba :>
dziękuję, za kopa do działania <3


Like fire and rain
You can drive me insane 
But I can’t stay mad at you for anything
We’re Venus and Mars 
We’re like diffrent stars 
But you’re the harmony to every song I sing
And I wouldn’t change a thing



*oczami Julie*

    Droga powrotna dłużyła mi się niesamowicie. Dodatkowo ciągłe powstrzymywanie się od wybuchnięcia płaczem utrudniało sprawę do granic możliwości.
Nie mogłam skupić myśli, wściekłość i żal mnie wręcz rozsadzały. Nadal nie mogę do końca uwierzyć w tą absurdalną sytuację. Dlaczego ja tego nie zauważyłam? Jak mogłam być tak głupia? To ciągnęło się tyle czasu!
Wczoraj słysząc tą ich kłótnie i widząc przerażone spojrzenia, gdy do nich podeszłam, wiedziałam że dzieje się coś złego. Stworzyłam w głowie milion scenariuszy, ale żaden nie był nawet zbliżony do tego, czego się dzisiaj dowiedziałam. Podkopało to ostatecznie moją wiarę w Harry`ego.
Zachowuje się jak cholerny dzieciak! Dorosły facet bawi się w takie gówno! I jeszcze wplątuje w to mojego przyszywanego, pożal się Boże, braciszka, który swoją drogą jest takim samym idiotą jak Harry. Z tą małą różnicą, że Cody jest jeszcze dzieciakiem, który narobił głupot, a Harry jest do cholery jasnej dorosłym mężczyzną!
Ile razy kłamał patrząc mi w oczy?
Aż boję się pomyśleć. 
I ja mam takiemu człowiekowi ufać? Mam na nim polegać, myśleć o jakiejkolwiek przyszłości?
Chyba jeszcze nigdy nie czułam tak ogromnej  nienawiści wobec niego jak teraz.  I o ile w większości przypadków, kiedy tak się wobec niego czułam, wiedziałam też, ze go kocham, tak teraz to uczucie jest skutecznie zagłuszane przez wszechogarniającą mnie wściekłość.
Najchętniej wybuchnęłabym i zaczęłabym na niego wrzeszczeć i okładać pięściami za każde jedno pieprzone kłamstwo. Hamuję się resztkami sił, bo nie chcę robić scen przy Cody`m, który jest kolejny w kolejce. 
Czy ja w ogóle znam tych ludzi, którzy siedzą obok mnie?


***

- Musimy częściej organizować takie zjazdy. – powiedziała wesoło Samantha.
- Wspaniale jest mieć was wszystkich w domu. – przyznał mój tata.
Wysiliłam się na uśmiech. Naprawdę cieszyłaby mnie radość taty i Samanthy gdyby nie fakt, że nadal kipiała we mnie złość i żal.
Chyba najgorsze w tym wszystkim było to, że musieliśmy wrócić tu na te kilka godzin i udawać, jak jest miło.
Czy naprawdę każda wizyta w domu musi kończyć się jakąś katastrofą?


*oczami Harry`ego*

Czułem się jak ostatni dupek. I pewnie nim jestem.
Widziałem, jak Julie udaje wesołą i radosną przez Charlesem i Samanthą, rozmawia z nimi siląc się na pełny szczęścia ton.
Odkąd przyjechaliśmy, ani razu nie spojrzała mi w oczy. Ba, w ogóle na mnie nie patrzy, niemal traktuje mnie jak powietrze, jedynie stara się, aby Samantha i Charles niczego nie zauważyli.
Sam sobie bym najchętniej przyjebał.
Wetchnąłem ciężko i oparłem się o blat kuchenny, spuściłem głowę i wpatrywałem się w owy blat, jakby miał mi powiedzieć co mam robić.
Najgorsze jest to, że cały czas nie wiem na czym stoję, nie wiem co myśli Julie, czy mnie nie zostawi,  czy nie rzuci się na mnie z pięściami gdy tylko wsiądziemy do samochodu.
Cóż, do każdej z tych rzeczy ma święte prawo.
- Mówiła coś? – usłyszałem za plecami głos Cody`ego.
- Nie. – burknąłem. Niespecjalnie mam teraz ochotę na pogawędki z nim.
- Wiem, że jesteś wkurwiony i to moja wina, ale naprawdę przepraszam stary. – powiedział zrezygnowany.
- Nieważne. – uciąłem, nie chcąc już więcej słuchać jego przeprosin, które niczego nie zmieniały.
Westchnął tylko i chyba zrezygnował z dalszej rozmowy, bo skierował swoje kroki ku wyjściu z kuchni. I wtedy coś mi się przypomniało.
- Ta sprawa z tymi dwoma kolesiami jest naprawdę załatwiona? – zapytałem, odwracając się w jego stronę.  Znałem odpowiedź na to pytanie.
- Taaa. – mruknął chłopak.
- Przysięgam, dostaniesz ode mnie w ryj. – syknąłem zirytowany.
- Co? – zapytał zaskoczony.
- Zapomniałeś, że słyszałem twoją poranną rozmowę? Wyraźnie darłeś ryja, że oddasz im w tym tygodniu resztę, idioto. Julie możesz wkręcać co chcesz, ale nie zapominaj, że masz do czynienia z kłamcą wybitnym.  – powiedziałem z przekąsem.
Patrzył na mnie zaciskając szczękę.
- To nieważne. – warknął.
- Ważne. Dostaniesz wpierdol jak im tego szybko nie oddasz, a nie sądzę, żebyś dał radę szybko wykombinować coś taniego i coś nie będącego totalnym gównem. – ciągnąłem zmęczonym głosem. Naprawdę mógłby sobie darować te gierki.
Nie odpowiedział.
- Dużo tego zostało? -  drążyłem.
- Mniej więcej dwa razy tyle ile zwykle mi dawałeś. – burknął.
- Cholera. – mruknąłem.
- Jesteś idiotą, Cody. – dodałem po chwili. Spojrzał na mnie poirytowany. – I co zamierzałeś zrobić beze mnie, wkręcając mi, że wszystko jest załatwione? Wpieprzyłbyś się znowu z w jakieś gówno z innymi ćpunami? – czułem się jakbym opieprzał młodszego brata.
- Nie wiem, może! – syknął.
- Świetny, kurwa, pomysł. – mruknąłem kąśliwie.
- Nie chcę znowu was w to wszystko wciągać, rozumiesz?
- Miło, że w końcu doszedłeś do takiego wniosku, lepiej późno niż wcale. – powiedziałem z sarkazmem. 
Westchnął ostentacyjnie.
- W każdym razie wiem, że mimo że Julie nas w tej chwili nie cierpi, nie chciałaby, żeby coś ci się stało, więc ciesz się, to twój szczęśliwy dzień. Pomogę ci. – powiedziałem.
- Chyba masz ważniejsze zmartwienie na głowie, skoro już o Julie mowa, nie? – zapytał nonszalancko.
- Jakbyś nie zauważył, staram się coś dla niej zrobić, póki jeszcze mam okazję. – warknąłem i odwróciłem się do niego plecami.
Sama myśl o tym, że Julie może mnie zostawić, przerażała mnie. Nie byłem w stanie sobie tego wyobrazić.
Po prostu nie.
- Przepraszam. – powiedział cicho.
- Umów się z nimi na piątek, powiedz że oddasz całość. – odparłem tylko i wyszedłem z kuchni.
- Dziękuję, Harry. – usłyszałem jeszcze za sobą.


***


- Dziękujemy za wszystko. – powiedziała wesoło Julie, przytulając  Samanthę i Charlesa.
- To my dziękujemy za odwiedziny, wpadajcie częściej! – odparła Samantha, wyraźnie szczęśliwa rodzinnie spędzonym czasem.
Z Cody`m Julie tylko drętwo się przytuliła, więc nie jest zbyt dobrze.
Pożegnaliśmy się i wsiedliśmy do auta.
Cholera, nawet nie wiem jak mam się odezwać, co powiedzieć, by nie wkurzyć jej już na starcie.
W końcu po kilku minutach jazdy w ciszy, przemogłem się i zacząłem:
- Julie…
- Nie. – warknęła tylko. 
Spojrzałem na nią zaskoczony.
- Co?
- To, co słyszałeś. – odparła, nie odwracając wzroku od przedniej szyby.
- Nie możesz wiecznie milczeć! – powiedziałem z irytacją.
Wiem, że jest w tej chwili wściekła, ale nie zmienia to faktu, że się kurwa staram jak mogę i naprawdę żałuję. Mogłaby chociaż mnie wysłuchać.
Chociaż tyle.
- Ja nie mogę wiecznie milczeć, ale ty możesz wiecznie kłamać? Wspaniale. – prychnęła lekceważąco, czym mnie wręcz rozjuszyła, ale starałem się zachować spokój zważywszy na mój niewyparzony język.
Odetchnąłem, siląc się na spokojny ton.
- Naprawdę cię przepraszam, Julie. Co mam jeszcze zrobić? – zapytałem bezradnie.
- Może na przykład nie rozmawiać o tym ze mną w czasie przejażdżki, jakbyś gadał o tym co zrobić na kolację. – jej głos wręcz ociekał jadem.
Chciałem powiedzieć w tym momenie wiele, ale przemogłem się i nie odezwałem się aż do końca drogi.
Podjechałem pod jej dom i zatrzymałem auto. Niemal wyskoczyła z samochodu.
Szybko wysiadłem i ruszyłem za nią. Wchodząc do domu, zamknęła za sobą drzwi. Cóż, przed moim nosem.
Przekląłem tylko sam siebie w duchu i wszedłem za nią do środka.
Krzątała się po pokojach, więc postanowiłem po prostu usiąść na kanapie i poczekać, aż będzie gotowa rozmawiać. 
Myśli kłębiły się w mojej głowie nie pozwalając mi się skupić ani na chwilę. Sam nie wiedziałem co i jak jej powiedzieć.
Na szczęście mamy praktycznie całą noc i liczę, że w końcu mnie wysłucha i to przemyśli.
I przede wszystkim dojdzie do wniosku, że mnie nie zostawia.
Brunetka weszła do kuchni i jakby sama nie wiedząć, czym się powinna zająć, sięgnęła po szklankę, ale w tej samej chwili zrezygnowała i odwróciła się na pięcie, patrząc prosto na mnie.
- Wydaje mi się, że to nie jest dobry pomysł abyś tu zostawał, Harry. – powiedziała nagle, a mnie zatkało.
Przez chwilę siedziałem bez ruchu, nie bardzo wiedząc, co teraz.
Nie, to nie może się tak skończyć.
Wstałem gwałtownie.
- Julie… - zacząłem, robiąc kilka kroków w jej stronę. 
- Naprawdę Harry, nie mam ochoty teraz tego roztrząsać. – przerwała mi, krzyżując ręce na piersi.
- Czy dasz mi w końcu dojść do słowa? – zapytałem z lekką irytacją.
Wywróciła tylko oczami, ale nic nie powiedziała, co potraktowałem jako ciche przyzwolenie. 
- Wiem, jak źle to wszystko wygląda, uwierz mi. I naprawdę przepraszam za to wszystko, nawet nie wiesz jak bardzo tego żałuję. Wiem, mogłem inaczej, ale tego nie zrobiłem, jestem idiotą. Płaszczę się przed tobą, chcę żebyś zrozumiała, że poważnie cię traktuję, nie bagatelizuję twoich uczuć i naprawdę nie chciałem cię zranić. I może to zabrzmi dla ciebie śmiesznie, ale możesz mi ufać, Julie. Nie zawiodę cię kolejny raz. Zdaję sobie sprawę, że cały czas musisz mi coś wybaczać, ale przysięgam, zrobię wszystko byś więcej nie musiała tego robić. – wyrzucałem z siebie kolejne słowa jakby od każdego zależało to, czy nie odejdzie.
Dalej uparcie milczała, a po jej policzku spłynęła łza. Nie mogłem powstrzymać odruchu, by ją przytulić, lecz odsunęła się w ostatniej chwili.
Już dawno nic mnie tak bardzo nie zabolało. Zwłaszcza teraz, gdy nie wiem, czy za chwilę nie stracę jedynej rzeczy, na której mi tak cholernie zależy.
- Po prostu… - urwałem na chwilę, bojąc się dokończyć. Wziąłem krótki oddech. – Nie odchodź.  – dokończyłem łamiącym się głosem, ale naprawdę w tej chwili mnie to nie obchodziło.


*oczami Julie*

Nie mogłam dłużej słuchać jego głosu i tłumaczeń. Chciałam mu wierzyć.
Naprawdę.
-I może to zabrzmi dla ciebie śmiesznie, ale możesz mi ufać, Julie. – ciągnął - Nie zawiodę cię kolejny raz. Zdaję sobie sprawę, że cały czas musisz mi coś wybaczać, ale przysięgam, zrobię wszystko byś więcej nie musiała tego robić.
Na te słowa nie wytrzymałam i łzy pociekły mi po policzkach.
Niemal od razu wyciągnął ramiona by mnie przytulić, ale odsunęłam się w ostatniej chwili. Nie.
Ból w jego oczach tylko spotęgował moje rozżalenie.
- Po prostu… - zawahał się chwilę – Nie odchodź. – głos mu się załamał.
Natychmiastowo ogarnął mnie nieokreślony strach.
Czy mogłabym go w tej chwili zostawić? Po prostu się z nim rozstać?
Owszem, w tej chwili wręcz nie mogę na niego patrzeć, czuję się oszukana jak nigdy dotąd, ale czy naprawdę jestem w stanie odejść?
Czy może jestem aż tak głupia i naiwna, że zawsze zostaję?
- Wychodzę, Harry. – wychrypiałam tylko i ruszyłam w stronę drzwi. Nie mogę dłużej go słuchać.
- Julie! – zawołał z desperacją. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Zawsze był na takie zachowania zbyt dumny.
- Muszę stąd wyjść. – powiedziałam tylko, będąc już przy drzwiach.
- Zostanę tu, poczekam…- plątał się.
- Rób co chcesz. – mruknęłam otwierając drzwi. Naprawdę chcę po prostu wyjść i odetchnąć chociaż na chwilę.
- Julie! – zawołał za mną kolejny raz, wywołując u mnie furię.
- Co?! – krzyknęłam odwracając się gwałtownie w jego stronę.
- Proszę, weź kurtkę. – powiedział niemrawo i wyciągnął w moją stronę trzymaną przez siebie kurtkę.
W tym samym momencie miałam ochotę walnąć sobie w pysk za moją opryskliwość, gdy on nawet w takiej chwili zwyczajnie się o mnie troszczył.
Wyszłam  po 22 z domu, jest ciemno i dość zimno. Swoją drogą, gratulacje, Julie.
Wzięłam tylko od niego kurtkę i szybkim krokiem ruszyłam przed siebie.
Teraz już się nie powstrzymywałam, łzy leciały mi ciurkiem po policzkach.
Wyciągnęłam z kieszeni telefon i trzęsącymi się dłońmi wybrałam numer.
- Halo? – usłyszałam dobrze znany mi głos.
- Potrzebuję z kimś porozmawiać. – wydukałam tylko.
- Gdzie jesteś? – usłyszałam słowa, na które poczułam ulgę


***

- Po prostu to wszystko mnie przerasta. - jęknęłam, bawiąc się słomką w moim piwie. 
Świat mi się wali na głowę i oto jestem, piję piwo i płaczę w ramię ostatniej osobie na tym świecie, jakiej  możnabyłoby się spodziewać. 
- Nie dziwię się. - westchnął Dylan, biorąc łyka swojego piwa. - Ale tak już jest Julie, nie można uciekać od takich sytuacji, trzeba stawić im czoła. 
- I kto to mówi. - prychnęłam. 
- To że ja popełniłem taki błąd, nie znaczy że ty też musisz. Chyba nie bez powodu zadzwoniłaś akurat do mnie, co? - spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. 
- Co masz na myśli? - zapytałam nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- Sprawa jest beznadziejna, dotyczy pewnego dupka, a ja jestem specem od popełniania błędów, chujowych sytuacji i bycia dupkiem. No i na wieść o sprawie z narkotykami nie postawię wielkich oczu jak większość ludzi i nie będę oceniać. Też bym w takiej sytuacji sam do siebie zadzwonił. - powiedział wesołym tonem, próbując zapewne mnie rozbawić, ale jakoś nie mogłam się zmusić do uśmiechu. 
Może jest w tym trochę racji? 
- Przepraszam, jeśli źle to odbierasz, ja... - zaczęłam, myśląc, że może czuje się urażony, ale przerwał mi. 
- Spokojnie Julie, nie przepraszaj. Nie mam ci tego za złe, absolutnie. Cieszę się, że mogę chociaż próbować pomóc. 
- W tej sytuacji nie da się pomóc. - westchnęłam i oparłam głowę o dłoń. 
- No tak, siedzisz w barze i pijesz mieszankę łez i piwa, nie jest dobrze. - powiedział ironicznie i o dziwo, nawet udało mi się nieco uśmiechnąć, jeśli można to tak ująć. 
- Mówię poważnie Dylan, nie mam pojęcia co teraz. 
- Julie, jesteś z Harry`m już dość długo, z tego co mi wiadomo nie brak wam zawirowań, ale czy czujesz się zmęczona tym związkiem? 
- No... Jestem zmęczona jego kłamstwami. - odparłam.
- Pytam, czy masz dość tego związku. - powiedział dobitnie. 
- Nie. - nie zawahałam się. 
- Czy teraz Styles żałuje tego, co odpierdolił? - pytał dalej. 
- No... nigdy wcześniej nie widziałam go w takim stanie. - powiedziałam. 
- Oohhh, jak z tobą się ciężko czasami rozmawia.... - jęknął zniecierpliwiony. - Czy zachowywał się jak małe, zrozpaczone dziecko? 
- No... Trochę tak.  
- Kochasz go? - spojrzał mi w oczy. 
Przełknęłam ślinę. 
- Tak. - odpowiedziałam cicho. 
- Jesteś z nim szczęśliwa?
- Gdy nie ma takich sytuacji jak ta, tak. - odpowiadałam, wiedząc na co próbuje mnie naprowadzić. Nieustannie o tym myślałam. 
- Biorąc pod uwagę to, co mi opowiedziałaś wcześniej i to, co powiedziałaś mi teraz, uważam, że jest o co walczyć, Julce. - powiedział spokojnie.
- A od kiedy to nagle jesteś takim świetnym psychologiem? - zapytałam z przekąsem. 
- Po prostu wiem jak wyglądają sprawy, w które Harry był zamieszany i wiem jak to jest, gdy w grę wchodzi osoba, na której ci zależy. Starasz się być jak najlepszy, jak tylko można, nawet jeśli czasami mija się to z prawdą. Dla tej jednej osoby. I myślę, że ty jesteś taką osobą dla Styles`a, a to co się stało jest efektem ubocznym jego starań, by być dla ciebie ideałem. 
- Pięknie powiedziane, ale gorzej jest ze zrozumieniem tego, Ładny mi ideał. - mruknęłam. 
- Jak już mówiłem, różnie w życiu bywa. - odparł. 
- Dlaczego nagle jesteś po jego stronie? - zapytałam zaciekawiona. 
- Nie jestem po jego stronie. Po prostu uważam, że każdy zasługuje na drugą szansę.  Przy trzeciej należy się zastanowić. - powiedział, biorąc łyk piwa. 
- Czy wybaczanie nie jest naiwnością? - zapytałam z goryczą. 
- Wiara w ludzi, których się kocha nie jest naiwnością.  - odparł. 
Cholera. 

*oczami Harry`ego*

Minęły jakieś trzy godziny odkąd wyszła domu. I od trzech godzin, praktycznie nie usiadłem na tyłku. Chodziłem od okna do okna, sprawdzałem telefon, nawet mimo porządku zdecydowałem się odkurzać. Myślami byłem nieobecny. Cały czas zadręczałem się, co jeszcze mogę zrobić, co powiedzieć. I gdzie jest Julie? Czy jest bezpieczna? Czy nic jej się nie stało? Czy jest sama?
Powinienem kupić jej kwiaty, zabrać ją gdzieś, jakoś jej to wynagrodzić, cokolwiek. 
O ile nie jest za późno. 
Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi i moje serce zaczęło walić z finezją godną młotu pneumatycznego. 
Co teraz? 
Weszła do środka. Gdy mnie zobaczyła, przystanęła. Popatrzyła na mnie chwilę i  ruszyła szybko na górę.
Coś mnie zakuło w środku. Co to może znaczyć?
Gdyby nie chciała mnie już nigdy więcej widzieć, chyba by mnie po prostu wyrzuciła, prawda? 
Gdyby chciała odejść...
Może po prostu potrzebuje jeszcze czasu? 
Kurwa, głupieję. 
Zachowuję się jak nienormalny, opętany. Muszę przestać myśleć. Dam jej czas, jeśli to jest to, czego potrzebuje. 
Zrezygnowany położyłem się na kanapie i przykryłem się kocem. Nie wiem czy dam radę zmrużyć oko chociaż na pół godziny tej nocy. 
Ale wiem, że muszę  tu zostać. 

***
- Harry... Harry! - usłyszałem jej piękny głos gdzieś z daleka. 
-Harry!-na kolejne zawołanie  otworzyłem z trudem oczy. 
Gdy zobaczyłem jej piękną twarz pochyloną nade mną od razu zapragnąłem przyciągnąć ją do swojego ciała i  zbyć ją krótkim ,, Pośpijmy jeszcze kochanie" ale w tej samej chwili przypomniałem sobie wszystko, co wydarzyło się wczorajszego dnia. 
Podniosłem się szybko. 
- Co się stało? - zapytałem.
- Chyba powinieneś wstawać do pracy... - powiedziała niepewnie. - Jest ósma...
- Mam dzisiaj na popołudnie. - odparłem. 
- Och... Przepraszam. - bąknęła. 
- Nic się nie stało, Julie. - powiedziałem spokojnie. 
Zapadła niezręczna cisza. 
- Robię kawę, gdybyś... - zaczęła, ale przerwałem jej nie mogąc dłużej czekać. 
- Julie czy możemy porozmawiać o tym co w tej chwili jest najważniejsze? - zapytałem szybko, patrząc jej w oczy. 
- Czyli?
- O nas. - odparłem.  - Nie powinienem naciskać...
- Nie powinieneś. - przerwała mi. 
- Ale nie mogę już dłużej żyć w niepewności. - ciągnąłem dalej. - Przyrzekam, że zrobię wszystko żebyś mi wybaczyła i nie będę cię więcej okłamywał. 
- Co mi po twoich obietnicach... - westchnęła smutno. 
- Są szczerze, Julie. Kocham cię i zrobię wszystko, żeby być facetem, jakiego potrzebujesz... - mówiłem, ale znowu mi przerwała. 
- Nie. 
- Nie? - powtórzyłem zaskoczony. 
- Kiedy zrozumiesz, że facetem jakiego potrzebuję, jesteś ty? Bądź sobą, nie staraj się być na siłę inny, bo jak na razie przez to wszystko zepsułeś! Zacznij w końcu wierzyć, że to ciebie chcę, po prostu bądź ze mną szczery! 
- Ja... Tak Julie. Obiecuję. - powiedziałem zaskoczony. Jak mogę być dla niej dobry? Robię same głupoty. 

Pokiwała tylko głową.
- Czy to znaczy, że...? - bałem się zapytać. 
- To był ostatni raz, kiedy mnie oszukałeś, rozumiesz? - powiedziała poważnie, patrząc mi w oczy. 
- Tak, Julie. - powiedziałem bez wahania i nie mogąc dłużej czekać przytuliłem ją do siebie, jakby od tego zależało moje życie. 
I z niewyobrażalną ulgą stwierdziłem, że się nie odsuwa, odwzajemnia uścisk. 

_________________________________________________
Wiem. 
I przepraszam, co mogę więcej powiedzieć.
Po prostu od kiedy komentarzy zostało zaledwie kilka, nie spodziewałam się, żeby ktoś jeszcze do tego zaglądał, więc bardziej pisałam to dla siebie i Agnes, niż dla kogoś. 
Ale miło wiedzieć, że ktoś tu jeszcze jest i naprawdę chce czytać to dalej. 
Dziękuję i przepraszam.