wtorek, 12 lipca 2016

55. Like fire and rain

Dedykacja dla Nelly ♥ Mam nadzieję, że Ci się spodoba :>
dziękuję, za kopa do działania <3


Like fire and rain
You can drive me insane 
But I can’t stay mad at you for anything
We’re Venus and Mars 
We’re like diffrent stars 
But you’re the harmony to every song I sing
And I wouldn’t change a thing



*oczami Julie*

    Droga powrotna dłużyła mi się niesamowicie. Dodatkowo ciągłe powstrzymywanie się od wybuchnięcia płaczem utrudniało sprawę do granic możliwości.
Nie mogłam skupić myśli, wściekłość i żal mnie wręcz rozsadzały. Nadal nie mogę do końca uwierzyć w tą absurdalną sytuację. Dlaczego ja tego nie zauważyłam? Jak mogłam być tak głupia? To ciągnęło się tyle czasu!
Wczoraj słysząc tą ich kłótnie i widząc przerażone spojrzenia, gdy do nich podeszłam, wiedziałam że dzieje się coś złego. Stworzyłam w głowie milion scenariuszy, ale żaden nie był nawet zbliżony do tego, czego się dzisiaj dowiedziałam. Podkopało to ostatecznie moją wiarę w Harry`ego.
Zachowuje się jak cholerny dzieciak! Dorosły facet bawi się w takie gówno! I jeszcze wplątuje w to mojego przyszywanego, pożal się Boże, braciszka, który swoją drogą jest takim samym idiotą jak Harry. Z tą małą różnicą, że Cody jest jeszcze dzieciakiem, który narobił głupot, a Harry jest do cholery jasnej dorosłym mężczyzną!
Ile razy kłamał patrząc mi w oczy?
Aż boję się pomyśleć. 
I ja mam takiemu człowiekowi ufać? Mam na nim polegać, myśleć o jakiejkolwiek przyszłości?
Chyba jeszcze nigdy nie czułam tak ogromnej  nienawiści wobec niego jak teraz.  I o ile w większości przypadków, kiedy tak się wobec niego czułam, wiedziałam też, ze go kocham, tak teraz to uczucie jest skutecznie zagłuszane przez wszechogarniającą mnie wściekłość.
Najchętniej wybuchnęłabym i zaczęłabym na niego wrzeszczeć i okładać pięściami za każde jedno pieprzone kłamstwo. Hamuję się resztkami sił, bo nie chcę robić scen przy Cody`m, który jest kolejny w kolejce. 
Czy ja w ogóle znam tych ludzi, którzy siedzą obok mnie?


***

- Musimy częściej organizować takie zjazdy. – powiedziała wesoło Samantha.
- Wspaniale jest mieć was wszystkich w domu. – przyznał mój tata.
Wysiliłam się na uśmiech. Naprawdę cieszyłaby mnie radość taty i Samanthy gdyby nie fakt, że nadal kipiała we mnie złość i żal.
Chyba najgorsze w tym wszystkim było to, że musieliśmy wrócić tu na te kilka godzin i udawać, jak jest miło.
Czy naprawdę każda wizyta w domu musi kończyć się jakąś katastrofą?


*oczami Harry`ego*

Czułem się jak ostatni dupek. I pewnie nim jestem.
Widziałem, jak Julie udaje wesołą i radosną przez Charlesem i Samanthą, rozmawia z nimi siląc się na pełny szczęścia ton.
Odkąd przyjechaliśmy, ani razu nie spojrzała mi w oczy. Ba, w ogóle na mnie nie patrzy, niemal traktuje mnie jak powietrze, jedynie stara się, aby Samantha i Charles niczego nie zauważyli.
Sam sobie bym najchętniej przyjebał.
Wetchnąłem ciężko i oparłem się o blat kuchenny, spuściłem głowę i wpatrywałem się w owy blat, jakby miał mi powiedzieć co mam robić.
Najgorsze jest to, że cały czas nie wiem na czym stoję, nie wiem co myśli Julie, czy mnie nie zostawi,  czy nie rzuci się na mnie z pięściami gdy tylko wsiądziemy do samochodu.
Cóż, do każdej z tych rzeczy ma święte prawo.
- Mówiła coś? – usłyszałem za plecami głos Cody`ego.
- Nie. – burknąłem. Niespecjalnie mam teraz ochotę na pogawędki z nim.
- Wiem, że jesteś wkurwiony i to moja wina, ale naprawdę przepraszam stary. – powiedział zrezygnowany.
- Nieważne. – uciąłem, nie chcąc już więcej słuchać jego przeprosin, które niczego nie zmieniały.
Westchnął tylko i chyba zrezygnował z dalszej rozmowy, bo skierował swoje kroki ku wyjściu z kuchni. I wtedy coś mi się przypomniało.
- Ta sprawa z tymi dwoma kolesiami jest naprawdę załatwiona? – zapytałem, odwracając się w jego stronę.  Znałem odpowiedź na to pytanie.
- Taaa. – mruknął chłopak.
- Przysięgam, dostaniesz ode mnie w ryj. – syknąłem zirytowany.
- Co? – zapytał zaskoczony.
- Zapomniałeś, że słyszałem twoją poranną rozmowę? Wyraźnie darłeś ryja, że oddasz im w tym tygodniu resztę, idioto. Julie możesz wkręcać co chcesz, ale nie zapominaj, że masz do czynienia z kłamcą wybitnym.  – powiedziałem z przekąsem.
Patrzył na mnie zaciskając szczękę.
- To nieważne. – warknął.
- Ważne. Dostaniesz wpierdol jak im tego szybko nie oddasz, a nie sądzę, żebyś dał radę szybko wykombinować coś taniego i coś nie będącego totalnym gównem. – ciągnąłem zmęczonym głosem. Naprawdę mógłby sobie darować te gierki.
Nie odpowiedział.
- Dużo tego zostało? -  drążyłem.
- Mniej więcej dwa razy tyle ile zwykle mi dawałeś. – burknął.
- Cholera. – mruknąłem.
- Jesteś idiotą, Cody. – dodałem po chwili. Spojrzał na mnie poirytowany. – I co zamierzałeś zrobić beze mnie, wkręcając mi, że wszystko jest załatwione? Wpieprzyłbyś się znowu z w jakieś gówno z innymi ćpunami? – czułem się jakbym opieprzał młodszego brata.
- Nie wiem, może! – syknął.
- Świetny, kurwa, pomysł. – mruknąłem kąśliwie.
- Nie chcę znowu was w to wszystko wciągać, rozumiesz?
- Miło, że w końcu doszedłeś do takiego wniosku, lepiej późno niż wcale. – powiedziałem z sarkazmem. 
Westchnął ostentacyjnie.
- W każdym razie wiem, że mimo że Julie nas w tej chwili nie cierpi, nie chciałaby, żeby coś ci się stało, więc ciesz się, to twój szczęśliwy dzień. Pomogę ci. – powiedziałem.
- Chyba masz ważniejsze zmartwienie na głowie, skoro już o Julie mowa, nie? – zapytał nonszalancko.
- Jakbyś nie zauważył, staram się coś dla niej zrobić, póki jeszcze mam okazję. – warknąłem i odwróciłem się do niego plecami.
Sama myśl o tym, że Julie może mnie zostawić, przerażała mnie. Nie byłem w stanie sobie tego wyobrazić.
Po prostu nie.
- Przepraszam. – powiedział cicho.
- Umów się z nimi na piątek, powiedz że oddasz całość. – odparłem tylko i wyszedłem z kuchni.
- Dziękuję, Harry. – usłyszałem jeszcze za sobą.


***


- Dziękujemy za wszystko. – powiedziała wesoło Julie, przytulając  Samanthę i Charlesa.
- To my dziękujemy za odwiedziny, wpadajcie częściej! – odparła Samantha, wyraźnie szczęśliwa rodzinnie spędzonym czasem.
Z Cody`m Julie tylko drętwo się przytuliła, więc nie jest zbyt dobrze.
Pożegnaliśmy się i wsiedliśmy do auta.
Cholera, nawet nie wiem jak mam się odezwać, co powiedzieć, by nie wkurzyć jej już na starcie.
W końcu po kilku minutach jazdy w ciszy, przemogłem się i zacząłem:
- Julie…
- Nie. – warknęła tylko. 
Spojrzałem na nią zaskoczony.
- Co?
- To, co słyszałeś. – odparła, nie odwracając wzroku od przedniej szyby.
- Nie możesz wiecznie milczeć! – powiedziałem z irytacją.
Wiem, że jest w tej chwili wściekła, ale nie zmienia to faktu, że się kurwa staram jak mogę i naprawdę żałuję. Mogłaby chociaż mnie wysłuchać.
Chociaż tyle.
- Ja nie mogę wiecznie milczeć, ale ty możesz wiecznie kłamać? Wspaniale. – prychnęła lekceważąco, czym mnie wręcz rozjuszyła, ale starałem się zachować spokój zważywszy na mój niewyparzony język.
Odetchnąłem, siląc się na spokojny ton.
- Naprawdę cię przepraszam, Julie. Co mam jeszcze zrobić? – zapytałem bezradnie.
- Może na przykład nie rozmawiać o tym ze mną w czasie przejażdżki, jakbyś gadał o tym co zrobić na kolację. – jej głos wręcz ociekał jadem.
Chciałem powiedzieć w tym momenie wiele, ale przemogłem się i nie odezwałem się aż do końca drogi.
Podjechałem pod jej dom i zatrzymałem auto. Niemal wyskoczyła z samochodu.
Szybko wysiadłem i ruszyłem za nią. Wchodząc do domu, zamknęła za sobą drzwi. Cóż, przed moim nosem.
Przekląłem tylko sam siebie w duchu i wszedłem za nią do środka.
Krzątała się po pokojach, więc postanowiłem po prostu usiąść na kanapie i poczekać, aż będzie gotowa rozmawiać. 
Myśli kłębiły się w mojej głowie nie pozwalając mi się skupić ani na chwilę. Sam nie wiedziałem co i jak jej powiedzieć.
Na szczęście mamy praktycznie całą noc i liczę, że w końcu mnie wysłucha i to przemyśli.
I przede wszystkim dojdzie do wniosku, że mnie nie zostawia.
Brunetka weszła do kuchni i jakby sama nie wiedząć, czym się powinna zająć, sięgnęła po szklankę, ale w tej samej chwili zrezygnowała i odwróciła się na pięcie, patrząc prosto na mnie.
- Wydaje mi się, że to nie jest dobry pomysł abyś tu zostawał, Harry. – powiedziała nagle, a mnie zatkało.
Przez chwilę siedziałem bez ruchu, nie bardzo wiedząc, co teraz.
Nie, to nie może się tak skończyć.
Wstałem gwałtownie.
- Julie… - zacząłem, robiąc kilka kroków w jej stronę. 
- Naprawdę Harry, nie mam ochoty teraz tego roztrząsać. – przerwała mi, krzyżując ręce na piersi.
- Czy dasz mi w końcu dojść do słowa? – zapytałem z lekką irytacją.
Wywróciła tylko oczami, ale nic nie powiedziała, co potraktowałem jako ciche przyzwolenie. 
- Wiem, jak źle to wszystko wygląda, uwierz mi. I naprawdę przepraszam za to wszystko, nawet nie wiesz jak bardzo tego żałuję. Wiem, mogłem inaczej, ale tego nie zrobiłem, jestem idiotą. Płaszczę się przed tobą, chcę żebyś zrozumiała, że poważnie cię traktuję, nie bagatelizuję twoich uczuć i naprawdę nie chciałem cię zranić. I może to zabrzmi dla ciebie śmiesznie, ale możesz mi ufać, Julie. Nie zawiodę cię kolejny raz. Zdaję sobie sprawę, że cały czas musisz mi coś wybaczać, ale przysięgam, zrobię wszystko byś więcej nie musiała tego robić. – wyrzucałem z siebie kolejne słowa jakby od każdego zależało to, czy nie odejdzie.
Dalej uparcie milczała, a po jej policzku spłynęła łza. Nie mogłem powstrzymać odruchu, by ją przytulić, lecz odsunęła się w ostatniej chwili.
Już dawno nic mnie tak bardzo nie zabolało. Zwłaszcza teraz, gdy nie wiem, czy za chwilę nie stracę jedynej rzeczy, na której mi tak cholernie zależy.
- Po prostu… - urwałem na chwilę, bojąc się dokończyć. Wziąłem krótki oddech. – Nie odchodź.  – dokończyłem łamiącym się głosem, ale naprawdę w tej chwili mnie to nie obchodziło.


*oczami Julie*

Nie mogłam dłużej słuchać jego głosu i tłumaczeń. Chciałam mu wierzyć.
Naprawdę.
-I może to zabrzmi dla ciebie śmiesznie, ale możesz mi ufać, Julie. – ciągnął - Nie zawiodę cię kolejny raz. Zdaję sobie sprawę, że cały czas musisz mi coś wybaczać, ale przysięgam, zrobię wszystko byś więcej nie musiała tego robić.
Na te słowa nie wytrzymałam i łzy pociekły mi po policzkach.
Niemal od razu wyciągnął ramiona by mnie przytulić, ale odsunęłam się w ostatniej chwili. Nie.
Ból w jego oczach tylko spotęgował moje rozżalenie.
- Po prostu… - zawahał się chwilę – Nie odchodź. – głos mu się załamał.
Natychmiastowo ogarnął mnie nieokreślony strach.
Czy mogłabym go w tej chwili zostawić? Po prostu się z nim rozstać?
Owszem, w tej chwili wręcz nie mogę na niego patrzeć, czuję się oszukana jak nigdy dotąd, ale czy naprawdę jestem w stanie odejść?
Czy może jestem aż tak głupia i naiwna, że zawsze zostaję?
- Wychodzę, Harry. – wychrypiałam tylko i ruszyłam w stronę drzwi. Nie mogę dłużej go słuchać.
- Julie! – zawołał z desperacją. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Zawsze był na takie zachowania zbyt dumny.
- Muszę stąd wyjść. – powiedziałam tylko, będąc już przy drzwiach.
- Zostanę tu, poczekam…- plątał się.
- Rób co chcesz. – mruknęłam otwierając drzwi. Naprawdę chcę po prostu wyjść i odetchnąć chociaż na chwilę.
- Julie! – zawołał za mną kolejny raz, wywołując u mnie furię.
- Co?! – krzyknęłam odwracając się gwałtownie w jego stronę.
- Proszę, weź kurtkę. – powiedział niemrawo i wyciągnął w moją stronę trzymaną przez siebie kurtkę.
W tym samym momencie miałam ochotę walnąć sobie w pysk za moją opryskliwość, gdy on nawet w takiej chwili zwyczajnie się o mnie troszczył.
Wyszłam  po 22 z domu, jest ciemno i dość zimno. Swoją drogą, gratulacje, Julie.
Wzięłam tylko od niego kurtkę i szybkim krokiem ruszyłam przed siebie.
Teraz już się nie powstrzymywałam, łzy leciały mi ciurkiem po policzkach.
Wyciągnęłam z kieszeni telefon i trzęsącymi się dłońmi wybrałam numer.
- Halo? – usłyszałam dobrze znany mi głos.
- Potrzebuję z kimś porozmawiać. – wydukałam tylko.
- Gdzie jesteś? – usłyszałam słowa, na które poczułam ulgę


***

- Po prostu to wszystko mnie przerasta. - jęknęłam, bawiąc się słomką w moim piwie. 
Świat mi się wali na głowę i oto jestem, piję piwo i płaczę w ramię ostatniej osobie na tym świecie, jakiej  możnabyłoby się spodziewać. 
- Nie dziwię się. - westchnął Dylan, biorąc łyka swojego piwa. - Ale tak już jest Julie, nie można uciekać od takich sytuacji, trzeba stawić im czoła. 
- I kto to mówi. - prychnęłam. 
- To że ja popełniłem taki błąd, nie znaczy że ty też musisz. Chyba nie bez powodu zadzwoniłaś akurat do mnie, co? - spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. 
- Co masz na myśli? - zapytałam nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- Sprawa jest beznadziejna, dotyczy pewnego dupka, a ja jestem specem od popełniania błędów, chujowych sytuacji i bycia dupkiem. No i na wieść o sprawie z narkotykami nie postawię wielkich oczu jak większość ludzi i nie będę oceniać. Też bym w takiej sytuacji sam do siebie zadzwonił. - powiedział wesołym tonem, próbując zapewne mnie rozbawić, ale jakoś nie mogłam się zmusić do uśmiechu. 
Może jest w tym trochę racji? 
- Przepraszam, jeśli źle to odbierasz, ja... - zaczęłam, myśląc, że może czuje się urażony, ale przerwał mi. 
- Spokojnie Julie, nie przepraszaj. Nie mam ci tego za złe, absolutnie. Cieszę się, że mogę chociaż próbować pomóc. 
- W tej sytuacji nie da się pomóc. - westchnęłam i oparłam głowę o dłoń. 
- No tak, siedzisz w barze i pijesz mieszankę łez i piwa, nie jest dobrze. - powiedział ironicznie i o dziwo, nawet udało mi się nieco uśmiechnąć, jeśli można to tak ująć. 
- Mówię poważnie Dylan, nie mam pojęcia co teraz. 
- Julie, jesteś z Harry`m już dość długo, z tego co mi wiadomo nie brak wam zawirowań, ale czy czujesz się zmęczona tym związkiem? 
- No... Jestem zmęczona jego kłamstwami. - odparłam.
- Pytam, czy masz dość tego związku. - powiedział dobitnie. 
- Nie. - nie zawahałam się. 
- Czy teraz Styles żałuje tego, co odpierdolił? - pytał dalej. 
- No... nigdy wcześniej nie widziałam go w takim stanie. - powiedziałam. 
- Oohhh, jak z tobą się ciężko czasami rozmawia.... - jęknął zniecierpliwiony. - Czy zachowywał się jak małe, zrozpaczone dziecko? 
- No... Trochę tak.  
- Kochasz go? - spojrzał mi w oczy. 
Przełknęłam ślinę. 
- Tak. - odpowiedziałam cicho. 
- Jesteś z nim szczęśliwa?
- Gdy nie ma takich sytuacji jak ta, tak. - odpowiadałam, wiedząc na co próbuje mnie naprowadzić. Nieustannie o tym myślałam. 
- Biorąc pod uwagę to, co mi opowiedziałaś wcześniej i to, co powiedziałaś mi teraz, uważam, że jest o co walczyć, Julce. - powiedział spokojnie.
- A od kiedy to nagle jesteś takim świetnym psychologiem? - zapytałam z przekąsem. 
- Po prostu wiem jak wyglądają sprawy, w które Harry był zamieszany i wiem jak to jest, gdy w grę wchodzi osoba, na której ci zależy. Starasz się być jak najlepszy, jak tylko można, nawet jeśli czasami mija się to z prawdą. Dla tej jednej osoby. I myślę, że ty jesteś taką osobą dla Styles`a, a to co się stało jest efektem ubocznym jego starań, by być dla ciebie ideałem. 
- Pięknie powiedziane, ale gorzej jest ze zrozumieniem tego, Ładny mi ideał. - mruknęłam. 
- Jak już mówiłem, różnie w życiu bywa. - odparł. 
- Dlaczego nagle jesteś po jego stronie? - zapytałam zaciekawiona. 
- Nie jestem po jego stronie. Po prostu uważam, że każdy zasługuje na drugą szansę.  Przy trzeciej należy się zastanowić. - powiedział, biorąc łyk piwa. 
- Czy wybaczanie nie jest naiwnością? - zapytałam z goryczą. 
- Wiara w ludzi, których się kocha nie jest naiwnością.  - odparł. 
Cholera. 

*oczami Harry`ego*

Minęły jakieś trzy godziny odkąd wyszła domu. I od trzech godzin, praktycznie nie usiadłem na tyłku. Chodziłem od okna do okna, sprawdzałem telefon, nawet mimo porządku zdecydowałem się odkurzać. Myślami byłem nieobecny. Cały czas zadręczałem się, co jeszcze mogę zrobić, co powiedzieć. I gdzie jest Julie? Czy jest bezpieczna? Czy nic jej się nie stało? Czy jest sama?
Powinienem kupić jej kwiaty, zabrać ją gdzieś, jakoś jej to wynagrodzić, cokolwiek. 
O ile nie jest za późno. 
Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi i moje serce zaczęło walić z finezją godną młotu pneumatycznego. 
Co teraz? 
Weszła do środka. Gdy mnie zobaczyła, przystanęła. Popatrzyła na mnie chwilę i  ruszyła szybko na górę.
Coś mnie zakuło w środku. Co to może znaczyć?
Gdyby nie chciała mnie już nigdy więcej widzieć, chyba by mnie po prostu wyrzuciła, prawda? 
Gdyby chciała odejść...
Może po prostu potrzebuje jeszcze czasu? 
Kurwa, głupieję. 
Zachowuję się jak nienormalny, opętany. Muszę przestać myśleć. Dam jej czas, jeśli to jest to, czego potrzebuje. 
Zrezygnowany położyłem się na kanapie i przykryłem się kocem. Nie wiem czy dam radę zmrużyć oko chociaż na pół godziny tej nocy. 
Ale wiem, że muszę  tu zostać. 

***
- Harry... Harry! - usłyszałem jej piękny głos gdzieś z daleka. 
-Harry!-na kolejne zawołanie  otworzyłem z trudem oczy. 
Gdy zobaczyłem jej piękną twarz pochyloną nade mną od razu zapragnąłem przyciągnąć ją do swojego ciała i  zbyć ją krótkim ,, Pośpijmy jeszcze kochanie" ale w tej samej chwili przypomniałem sobie wszystko, co wydarzyło się wczorajszego dnia. 
Podniosłem się szybko. 
- Co się stało? - zapytałem.
- Chyba powinieneś wstawać do pracy... - powiedziała niepewnie. - Jest ósma...
- Mam dzisiaj na popołudnie. - odparłem. 
- Och... Przepraszam. - bąknęła. 
- Nic się nie stało, Julie. - powiedziałem spokojnie. 
Zapadła niezręczna cisza. 
- Robię kawę, gdybyś... - zaczęła, ale przerwałem jej nie mogąc dłużej czekać. 
- Julie czy możemy porozmawiać o tym co w tej chwili jest najważniejsze? - zapytałem szybko, patrząc jej w oczy. 
- Czyli?
- O nas. - odparłem.  - Nie powinienem naciskać...
- Nie powinieneś. - przerwała mi. 
- Ale nie mogę już dłużej żyć w niepewności. - ciągnąłem dalej. - Przyrzekam, że zrobię wszystko żebyś mi wybaczyła i nie będę cię więcej okłamywał. 
- Co mi po twoich obietnicach... - westchnęła smutno. 
- Są szczerze, Julie. Kocham cię i zrobię wszystko, żeby być facetem, jakiego potrzebujesz... - mówiłem, ale znowu mi przerwała. 
- Nie. 
- Nie? - powtórzyłem zaskoczony. 
- Kiedy zrozumiesz, że facetem jakiego potrzebuję, jesteś ty? Bądź sobą, nie staraj się być na siłę inny, bo jak na razie przez to wszystko zepsułeś! Zacznij w końcu wierzyć, że to ciebie chcę, po prostu bądź ze mną szczery! 
- Ja... Tak Julie. Obiecuję. - powiedziałem zaskoczony. Jak mogę być dla niej dobry? Robię same głupoty. 

Pokiwała tylko głową.
- Czy to znaczy, że...? - bałem się zapytać. 
- To był ostatni raz, kiedy mnie oszukałeś, rozumiesz? - powiedziała poważnie, patrząc mi w oczy. 
- Tak, Julie. - powiedziałem bez wahania i nie mogąc dłużej czekać przytuliłem ją do siebie, jakby od tego zależało moje życie. 
I z niewyobrażalną ulgą stwierdziłem, że się nie odsuwa, odwzajemnia uścisk. 

_________________________________________________
Wiem. 
I przepraszam, co mogę więcej powiedzieć.
Po prostu od kiedy komentarzy zostało zaledwie kilka, nie spodziewałam się, żeby ktoś jeszcze do tego zaglądał, więc bardziej pisałam to dla siebie i Agnes, niż dla kogoś. 
Ale miło wiedzieć, że ktoś tu jeszcze jest i naprawdę chce czytać to dalej. 
Dziękuję i przepraszam.