środa, 25 czerwca 2014

9. Bon appetit!

Zacisnął szczęki ale nic nie powiedział. Złapał mnie w pasie jedną ręką wyciagając z samochodu i prowadząc w kierunku domu.
O Boże.
-Zabijesz mnie we własnym domu? – mruknęłam nieświadomie to co pomyślałam.
Roześmiał się. To właśnie uświadomiło mi, że powiedziałam to na głos. Zajebiście. Nie dość, że za chwilę możesz umrzeć albo zostać zgwałcona to jeszcze robisz z siebie totalną idiotkę przed tym psycholem, brawo Julie, brawo.
-Nie, nie zabiję Cię. – powiedział rozbawiony otwierając drzwi i wpychając mnie lekko do środka. Cóż, nie powiem jego słowa przyniosły mi ulgę. Małą, ale zawsze. Dopiero gdy zamknął za nami drzwi, uwolnił z uścisku mój nadgarstek.
-Tak we własnym domu? To mało profesjonalne Shawty, tylko bałaganu bym sobie narobił. – dopowiedział ni z tego ni z owego. Czyli że chwila, jeszcze wszystko przede mną?
Jego słowa delikatnie mówiąc wprawiły mnie w stan szoku, więc oczywiście jak to ja, potknęłam się momentalnie po jego słowach o próg.
Już spodziewałam się miłego spotkania z marmurową posadzką i kantem komody, gdy poczułam silny uścisk wokół mojego ciała.
Uderzył mnie zapach jego perfum, jak i ciepła hm, JEGO RAMION.
Ożeszty. Otworzyłam oczy. Trzymał mnie w ramionach z rozbawieniem na twarzy. Hm, czy to było śmieszne?
Zaskoczyło mnie to, jak miły był to uścisk. Wręcz przyjemny, łagodny. Nieźle jak na psychopatę.
Spojrzałam na jego twarz. Centralnie złapał ze mną kontakt wzrokowy. Uśmiechał się idiotycznie. Ohhh.
Spuściłam wzrok.
-Hm, dzięki.- mruknęłam dla niepoznaki.
Przeniósł dłonie na moje biodra i ustawił mnie w pionowej postawie przed sobą.
-Jeśli nie zaczniesz uważać to sama się o coś zabijesz i ja nie będę miał nic do roboty. – Zaśmiał się.
No dobra, jeśli czułam ulgę, to muszę przyznać, przeszło mi.
-Zapraszam. – Rzucił wesołym tonem wskazując dłonią pomieszczenie po prawej stronie korytarza. Ruszyłam tam wolnym krokiem lustrując wnętrze. Jak już zauważyłam marmurowa posadzka lśniła czystością, sam korytarz był urządzony bardziej nowocześnie i minimalistycznie. Nie zdziwiło mnie z lekka drogawe wnętrze. Musiał mieć sporo kasy. Weszłam do pomieszczenia, które mi wskazał. Sporych rozmiarów kuchnia z jadalnią. Zadziwiająco duża jak na jedną osobę. Wszystko co widziałam przypominało mi wyglądem dom rodziny Cullenów ze Zmierzchu. Z tym, że Harry nie był zabójczo przystojnym romantycznym wampirem, ale mordercą. Przeszły mnie ciarki. Normalnie jak w jakimś kiepskim horrorze.
- Hm, myślę, że wygodniej byłoby Ci jeść na siedząco. – Dotarł do mnie jego lekko zachrypnięty, rozbawiony głos. Co?
Ach tak, zapomniałam, ze stoję na środku jak idiotka. Fakt, poczułam smakowity zapach. Nawet nie zwróciłam na niego uwagi wchodząc. Usiadłam bez słowa przy stole. Patrzył na mnie szeroko uśmiechnięty.
No cóż, to musiało wyglądać dość dziwnie. Taka tam ja, wyglądająca jak nawiedzona, stojąca na środku pokoju.
Harry postawił przede mną talerz z jedzeniem, usiadł naprzeciw mnie ze swoim i nie przestając się uśmiechać otworzył wino.

Spojrzałam na talerz. Hm, wyglądało smakowicie, podobnie pachniało. Przede mną stał kieliszek do wina, nieco dalej drugi.
Harry nalał wina do obydwóch.
-Smacznego Julie. – powiedział z uśmiechem. Jego głos rozszedł się po przestrzeni domu. Był przestronny i dziwnie duży, więc aż przeszły mnie ciarki pod wpływem jego głosu przerywającego wszechobecną ciszę.
-Hm, wzajemnie… - mruknęłam cicho, wręcz bojąc się dźwięku mojego głosu rozchodzącego się po pomieszczeniu/
-Dziękuję. – powiedział z uśmiechem. Zaczął jeść. Cóż, chyba ja też powinnam sądząc po jego spojrzeniu. Wzięłam do ręki sztućce. Boże, ostatnie na co mam ochotę to jedzenie, kiedy wszystko mi się w środku wywraca. Zauważyłam jak Harry się uśmiecha. No dobra, może się bałam, ale tym mnie wkurzał.
-Co Cię tak cały czas bawi? – syknęłam.
-Ty. – zaśmiał się krótko. Oh.
-Mam Cię nakarmić? – popatrzył na mnie dalej się szczerząc.
-Nie, dzięki. – mruknęłam.
Wziął łyk wina, a ja w końcu odważyłam się spróbować. Wzięłam trochę na widelec. Dobra, teraz trzeba to zjeść. Przełknęłam. Ej, dobre.
-I jak? – zapytał.
-Smaczne. – powiedziałam cicho, uważnie na niego patrząc.
-Lubisz czerwone wino? – zapytał wskazując dłonią, w której miał swój kieliszek na mój, stojący obok mnie, Pokiwałam tylko głową. Patrzył  na mnie wyczekująco. Jakby na potwierdzenie własnych słów sięgnęłam po kieliszek biorąc łyk.
Przyglądał mi się cały czas. Ledwo przełknęłam łyk wina pod jego spojrzeniem.
-Nie boisz się, że Ci czegoś dosypałem? – zapytał z poważną miną. Zamarłam. Oo kurwa. Przecież to jest oczywiste. Co za idiotka ze mnie!
Momentalnie wszystko podeszło mi do gardła.
-Ale masz minę! – parsknął nagle. No i znowu się śmieje. To już jest wkurwiające. –Spokojnie. –powiedział ciszej. Poczułam jego dłoń na moim gołym kolanie. Ooo kurwa.
Wzdrygnęłam się.  Nagle ciepło jego dłoni zniknęło, a usłyszałam jego cichy śmiech.
-Ty naprawdę boisz się, ze Cię tutaj zabiję, a w najlepszym wypadku przelecę. – mruknął z uśmiechem sam do siebie.
NO CO TY?
Popatrzyłam tylko na niego.
-Luz, Shawty. Nie chcę Cię zabijać. Nie mogę powiedzieć, że nie chcę Cię przelecieć, ale mogę powiedzieć, że nie mam zamiaru Cię zgwałcić. – powiedział z tym swoim głupim uśmieszkiem. Co to w ogóle za tekst?

-Więc po co mnie tu przywiozłeś? – zapytałam w końcu. Może i nie specjalnie mu uwierzyłam, ale byłam nieco spokojniejsza.
-Bo umówiliśmy się na kolację. – odpowiedział.
Aha. Tylko… To był głupi sms. Nic z tego nie wynikało. Nie miał takiego obowiązku? Nawet się nie znaliśmy.Więc czemu się tak uparł?
-Czemu Ci tak zależy na tej głupiej kolacji? – zadałam nurtujące mnie pytanie.
- A czemu ty nie możesz przyjąć tego pieprzonego gestu i spędzić ze mną miło czas, tylko wszędzie doszukujesz się tego co najgorsze?- zapytał nagle ostro, Oj, ktoś tu się wkurzył. Nie oczekiwał odpowiedzi, ale ja postanowiłam mu ją dać.
- Może dlatego że Cię nie znam? Może dlatego, że włamałeś się do mojego domu? Może dlatego, że wyniosłeś mnie z niego siłą? Może dlatego, że wywiozłeś mnie gdzieś? Może dlatego, że nie wiem czego mam się spodziewać po takiej osobie jak ty?
Moje słowa chyba zrobiły na nim wrażenie. Odłożył sztućce i spojrzał na mnie tymi swoimi zielonymi oczami. Hm, wkurzonymi oczami?
-Po takiej osobie jak ja, czyli jakiej? – warknął.
Ups. Jak z tego wybrnąć.
-A jaką osobą jesteś? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
-Tego nie wiesz. – zauważył.
-Fakt, mówiłam, nie znam Cię. A ty mnie wywiozłeś. – powiedziałam sarkastycznie.
Bałam się z nim tak pogrywać. Droczyłam się z nim wcześniej, ale teraz był wkurzony i to porządnie.
-Więc mnie poznaj? –popatrzył na mnie.
-Skąd wiesz, że tego chcę? – spojrzałam na niego buntowniczo.
-Chyba nie masz wyjścia. – mruknął biorąc łyk wina.
-Nie mam? – tu mnie zaskoczył.
-No, jesteś u mnie w domu. Ze mną. I mogę Cię nie wypuścić. – powiedział jak gdyby nigdy nic.
-To już jest przetrzymywanie. – zauważyłam.
-Trudno. – wzruszył ramionami.
-A biorąc pod uwagę jak się tu znalazłam to porwanie. – dodałam.
-Jakoś mnie to nie rusza. – mruknął. Co?
Zamilkłam. Aż zabrakło mi słów. Co mam teraz zrobić? Uciec? Jak? Gdzie? Na dobrą sprawę nie wiem gdzie jestem.
- Więc Shawty, powiedz mi coś o sobie. – odezwał się nagle, kontynuując jedzenie. Chyba złość mu trochę przeszła.
-Miałam poznać Ciebie choć tego nie chcę. Ty mnie nie musisz. – qarknęłam.
-Ale ja chcę. – odpowiedział spokojnie.
-Ale ja nie chcę ! – odparłam.
-Trudno. – skwitował. – Mów.
-Czemu Ci tak zależy?
-Co jest dziwnego w tym, że chcę Cię poznać? – Jego głos stawał się napięty. Znowu się wkurzał. – Widzieliśmy się w klubie. Pomogłaś mi z Kevinem. Chciałem się zrewanżować, zaproponowałem kolację. A ty się rzucasz od początku, wyzywasz mnie, bijesz, wkurwiasz i wszystkiego się czepiasz. Co jest z Tobą nie tak? – odrzucił sztućce ponownie.
Na wzmiankę o klubie poczułam że się nieco rumienię. Pamiętał.
-Dobra, co chcesz wiedzieć? – rzuciłam, nie chcąc wszczynać dalszej kłótni.

- Ja wiem już wszystko. Tylko oczekiwałem rozmowy podczas której się tego dowiem. –sSyknął.
-Wiesz wszystko? – powtórzyłam nie rozumiejąc.
-Julie Alice Blackburn, Brown Hill, twoja matka zmarła przy porodzie, twój brat jest w Californii, a twój ojciec ma firmę w Brown Hill. Po studiach dostałaś się w Northland na praktyki w tej kancelarii. Kumplujesz się z Vicki, Ostatnio chodziłaś z Austin`em Scott`em ale zerwaliście. Najbardziej lubisz kawiarnię na Wonder Street. Mieszkasz blisko centrum od 2 lat. Sama. – wyrecytował, a mnie wbiło w krzesło.
Wiedział o mnie wszystko. Skąd? Jak?
Siedziałam tak dobre kilka minut,
-Skad ty to wszystko wiesz? – zapytałam w końcu.
- Bo jak czegoś chcę, to to dostaję. – odpowiedział dopijając kieliszek wina.
-A czego ty ode mnie takiego chciałeś? – byłam delikatnie mówiąc wkurzona.
-Poznać dziewczynę, która mnie w taki sposób olała w klubie i udowodnić jak duży błąd popełniła. – odpowiedział. Na te słowa się zamknęłam. Wkurzenie mi momentalnie przeszło. Znowu poczułam rumieńce. Czemu to musiał być on?
- Ty też mnie pamiętasz Shawty. – powiedział z uśmiechem.
-Słuchaj, sorry że wtedy tak… wyszło… - mruknęłam.
Roześmiał się.
-Ja tam bardzo miło wspominam tamten wieczór, nie wiem o co Ci chodzi. Fajnie nam się tańczyło. Chciałem Cię poznać. Trafiłem na Ciebie w tej kancelarii. A wiedząc jak masz na imię i gdzie pracujesz, bardzo łatwo było się wszystkiego o Tobie dowiedzieć. -  uśmiechnął się.
-Oh. – na lepszy komentarz nie mogłam się wysilić.
-Wydawałaś się być ciekawą osobą więc zainteresowało mnie to. – dokończył z uśmiechem.
Mi tam do śmiechu nie było. Wkurzył mnie. Co on sobie wyobraża?
-Więc powierzchownie oceniasz ludzi. – skwitowałam ostrym tonem. Znowu się najeżył. Jakbym go spoliczkowała. Zacisnął szczękę i popatrzył na mnie wściekle.
Mój strach wrócił zgodnie z jego furią w spojrzeniu.
-Ja? A kto słucha ludzi i ma mnie za psychola z ich jebanych plot?! – warknął a mnie zatkało.
______________________________________________________________________
No cześć :3
Na temat rozdziału się może nie bedę wypowiadać bo jakoś mi się nie podoba, mam nadzieję, że następny mi pójdzie lepiej.
Chciałam podkreślić ich charaktery - TAK JABY COŚ MI NIE WYSZŁO.
Dobra, whateva, POSTARAM SIĘ ZREHABILITOWAĆ.


ALE :
Na LTM już o tym pisałam, dla tych którzy czytają tylko tego bloga, małe info:

W PLANACH MÓJ KOLEJNY BLOG
moja propozycja: Luke Hemmings (5SOS)

What do you think? 
Będziecie czytać? :)


JEŚLI KTOŚ CHCE BYĆ INFORMOWANY O ROZDZIAŁACH NA SINISTERZE
TO CZEKAM NA USERY NA TT, BLOGI, ASKI itp W KOMENTARZACH :)


Miłego popołudnia :**
Aśś.

środa, 18 czerwca 2014

8. Do I wanna know?

-Cześć Shawty. – Usłyszałam znajomy zachrypnięty głos za swoimi plecami. Momentalnie podskoczyłam ze strachu.
Na łóżku siedział nie kto inny jak sam Styles. Ten Styles. No to jest chyba jakiś żart. I to słaby.
Zaśmiał się krótko na moją reakcję. Jego niski śmiech rozszedł się po pokoju. We mnie strach ustępował miejsca wkurzeniu.
-I co Cię tak bawi? – rzuciłam ostro. Popatrzył na mnie rozbawiony.
-Ty, skarbie. – mruknął. Pfff…

-Możesz mi łaskawie wyjaśnić skąd do cholery wziąłeś się w moim domu, w moim pokoju ? – Narastała we mnie irytacja.
-Przyjechałem po Ciebie? – rzucił pytająco wstając powoli. Uważnie śledziłam każdy jego ruch.
-Po mnie? – mruknęłam z powątpiewaniem. Przechadzał się powoli po pokoju zatrzymując wzrok na zdjęciach poustawianych na półkach.
-Tak, Shawty. Przecież zabieram Cię na kolację. – Mówił jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie i musi ją tłumaczyć po raz dziesiąty jakiemuś  wkurzającemu dziecku.
Wziął do ręki jedno ze zdjęć. Nie, tak się nie będziemy bawić. Podeszłam do niego od razu i wyrwałam mu zdjęcie z ręki. Popatrzył na mnie zaskoczony. Odstawiłam ją na półkę.
-Po pierwsze: Nie ruszaj moich rzeczy, po drugie : nie zabierasz mnie na żadną kolację, a po trzecie to przypominam, że przebywasz tu nieproszony i najwyższy czas, żebyś już wrócił do domu. – uśmiechnęłam się sarkastycznie. Najwidoczniej rozbawiłam go swoją reakcją bo pokręcił tylko głową z uśmiechem.
-Po pierwsze: Nieładnie tak zapominać o miłym spotkaniu, po drugie: staram się być miły przyjeżdżając po Ciebie a Ty jesteś nieuprzejma, a po trzecie to ruszaj łaskawie tyłeczek bo całą kolację chuj strzeli bo już czeka. – powiedział takim samym tonem jak ja wcześniej dorzucając więcej ironii i przesadzonych słów. Co proszę?
-No chyba śmieszny jesteś. – burknęłam.
-Słucham? – popatrzył na mnie unosząc brew.
-Nie dociera? Nigdzie z Tobą nie idę, ty owszem, idziesz. I to teraz. To cześć. – powiedziałam głośniej i z większą irytacją. Ale on nie ruszał się z miejsca.
Harry podszedł do mnie. Drastycznie blisko. Poczułam jego perfumy, swoją drogą były cudowne.Uwielbiam męskie perfumy. Szkoda tylko, że używa ich taki kretyn.
Nie dotykając mnie bezpośrednio nachylił nade mną i spojrzał mi w oczy.
-Shawty, nie wkurzaj mnie lepiej. Lubię się z Tobą droczyć, ale ja i cierpliwość to dwie sprzeczności. Więc skończ i rusz ten tyłeczek z łaski swojej zanim się zdenerwuję.- Powiedział cicho nie przerywając kontaktu wzrokowego.
Odsunęłam się. Ten idiota ma mi kazać co mam robić? No, niedoczekanie!
-Chyba się nie zrozumieliśmy.- powiedziałam powoli siląc się na kolejny sarkastyczny uśmiech – Więc powtórzę  konkretniej: Tam na dole są drzwi wyjściowe, chyba że wolisz okno. – skrzyżowałam ramiona na piersiach.

-Masz rację Shawty. – przytaknął z poważną miną. Ale już nie był rozbawiony. Raczej zirytowany. No witam w klubie. – Nie zrozumieliśmy się. Wychodzimy. – rzucił krótko i złapał mnie za rękę.
Co? No, powodzenia! Spróbowałam wyrwać rękę. Nawet nie drgnęła. Miał silny uścisk.
-Puść mnie do cholery! – syknęłam próbując zatrzymać się a przy okazji jego. Szedł na dół dalej trzymając moją dłoń w swojej, przez co ja snułam się bezsilnie za nim. Nic mnie tak nie wkurza jak takie władcze traktowanie. – Co jest z Tobą nie tak?! – warknęłam.
Zaśmiał się.
-Śmieszna jesteś. – rzucił tylko.
-Ja?! Chyba ty jesteś śmieszny jeśli myślisz że gdzieś stąd wyjdę! – Nadal usilnie próbowałam go zatrzymać, a on szedł dalej. Nagle gwałtownie stanął przez co wpadłam centralnie na niego. Zatrzymał mnie łapiąc mnie w biodrach i ustawił w pionowej postawie przed sobą.
-Nie wyjdziesz stąd? – zapytał patrząc na mnie uważnie.
-NIE! – zawołałam.
-Cóż, jak wolisz. Tym razem Ci ustąpię. – powiedział. Ohh, dziękuję wielkoduszny kretynie ! – Zostaniesz wyniesiona. – skwitował.
Co?! Chyba się  przesłyszałam.
 Zdążyłam zrobić minę w stylu WTF zanim straciłam grunt pod nogami.Przerzucił mnie przez ramię i otworzył drzwi. NIE! NIENIENIE!

-Pojebało Cię?! Postaw mnie idioto! W tym momencie! – podniosłam głos, uderzając pięściami o jego plecy. W tym momencie oprócz wściekłości zaczął we mnie kiełkować strach. Wynosi mnie z domu. Równie dobrze może mnie zabić. O Boże.
-Zamknę drzwi Shawty. – powiedział tylko. HALO? Ogłuchłeś?
Przekręcił klucz w zamku od moich drzwi, wrzucił klucze do swojej kieszeni i ruszył w kierunku auta, które stało na podjeździe. Z mojej perspektywy dane mi było zobaczyć tylko opony.
-Przestań idioto! Chory jesteś ?! Zostaw mnie w spokoju! – Byłam maksymalnie wkurzona ale i wystraszona. Niby Lucy mówiła, że nie muszę się bać, ale ludzie mówili co innego…
-Widzisz, dobrze że o tym pomyślałem. Przydałoby się zadbać o Twoje bezpieczeństwo skoro teraz jesteś pod moją opieką. – ciągnął dalej nic nie robiąc sobie z moich obelg i wiercenia. SERIO?
-Ty jesteś nienormalny ! – krzyknęłam w momencie gdy wsadził mnie do samochodu. Nawiasem mówiąc zajebistego BMW. Zapiał mi od razu pasy i zablokował drzwi z mojej strony. Jezu on naprawdę mnie zabije?!
Wsiadł od strony kierowcy.
-Czego nie rozumiesz w słowie nie?! – warknęłam.
Uśmiechnął się.
-Mam nadzieję, że lubisz włoską kuchnię Shawty. – rzucił tylko.
No czy ja mówię do ściany?!
-Jaki ty jesteś wkurwiający. – syknęłam bardziej do siebie.
-Ty też. – mruknął niby od niechcenia.
-To nie ja włamuję się do cudzych mieszkań  pod pretekstem jakiejś kolacji i nie wynoszę ich siłą z domu zabierając klucze i wrzucając do samochodu!
-To nie ja wyganiam gości, drę się na nich wyzywając od najgorszych  i bijąc w zamian za troskę o swoje bezpieczeństwo. – odgryzł się. On jest niemożliwy.
-Ale fakt, w twoim wykonaniu włamywanie się, wynoszenie z domu i wrzucanie do samochodu mogłoby być ciekawym widowiskiem. – dodał po chwili z głupim uśmieszkiem. Słowo daję, kiedyś mu tą śliczną słodką buźkę uszkodzę. Z dziką wręcz przyjemnością.
-Pfff. – prychnęłam.
-Marudna jesteś. – rzucił z niesmakiem.
-No i dobrze. – warknęłam.
-I wredna. I zachowujesz się jak dziecko. – dokończył.
- Psychol. – mruknęłam.
-W czym problem, że nie możesz zjeść ze mną kolacji? – spytał tym razem ostro, bez cienia uśmiechu. Zaskoczył mnie jego ton. Wyglądał na wkurzonego. W błyskawicznym tempie zmieniał mu się humor.
-No.. – zająknęłam się. Gdy był wkurzony przerażał mnie bardziej. Nadal nie wiedziałam czy za jakieś 15 minut nie umrę z jego rąk.  – Bo… Nie jestem ubrana na kolację. – rzuciłam pierwsze co przyszło mi do głowy.
Roześmiał się momentalnie na moje słowa.
 Kurwa, należała mi się piątka. W czoło. Krzesłem.
 Jak można palnąć coś tak idiotycznego?! Serio Julce, serio?
-Jak dla mnie jest ok. – rzucił tylko. No, świetnie. Mój przyszły morderca chwali mój strój. Co za różnica skoro masz zamiar mnie ukatrupić? Oh, albo przelecieć. A co za różnica, ubrania zbędne i tak.
-Jesteś niemożliwa. – zaśmiał się jakby sam do siebie.
-Z wzajemnością. – mruknęłam wywołując jego kolejny uśmiech.
Jechaliśmy dalej w milczeniu. Odważyłam się spojrzeć na niego. Przyjrzałam mu się. Jego brązowe loki zdawały się żyć swoim życiem, ale za to jak zharmonizowanym z nim samym. Idealne rysy twarzy, dołeczki w policzkach ukazujące się z każdym jego uśmiechem. Skupione zielone oczy. I usta. Uhhh niezły. Szkoda że taki kretyn. I psychol. I morderca. Boże.
Odwróciłam wzrok od jego osoby i skupiłam się na widoku za szybą. Cały widok opierał się na mroku rozpraszanym światłem latarni i szyldów co kilka metrów.
Powoli złość znikała. A strach rósł. Co teraz?
Jechaliśmy już dłuższy czas. Czyli kilka opcji.
a) mieszka daleko
b) miejsce gdzie mnie zakopie jest daleko
c) zabije mnie we własnym domu tylko jeździ bez celu po mieście żeby mnie zmylić
d) zabije mnie w swoim domu, który jest blisko, jeździ zeby mnie zmylić a i tak mnie tam zakopie
CHYBA WOLAŁABYM JEDNAK NIE MYŚLEĆ.
Nagle zatrzymaliśmy się. Ponownie skupiłam się na widoku za szybą. Dom. Dość duży jak na jedną osobę.
-Jesteśmy, Shawty, - Złość na chwilę znowu powróciła. Irytowało mnie to, że używał tej debilnej ksywki Vic
Wysiadł z samochodu. I skierował się do drzwi z mojej strony.
Ach no tak, jestem zamknięta. Otworzył drzwi  i sięgnął do zapięcia pasów, Szybko odsunęłam jego dłonie i zrobiłam to sama. Niech sobie nie myśli. To, że zaraz umrę ze strachu a on nie będzie miał już nic do roboty nie znaczy, że mam być  mu teraz stuprocentowo posłuszna. Jeśli tego się spodziewał to sorry, zły adres.

Zacisnął szczęki ale nic nie powiedział. Złapał mnie w pasie jedną ręką wyciagając z samochodu i prowadząc w kierunku domu.
O Boże.
_______________________________________________________________
                                      Siemanko :3
Dzisiaj TYLKO na Sinisterze ze względu na to, ze na LTM został mi zaledwie rozdział i epilog i najzwyczajniej w świecie nie mam serca tego tak szybko kończyć :D soł czekam na wenę, żeby naskrobać dla Was coś jeszcze przed epilogiem. Podejrzewam że i tak dodam jakoś pod koniec tygodnia czy coś no ale :D

TAK TO BYŁ HARRY, WIEM TAKA NIESPODZIANKA.
Taka trochę zupełnie inna prespektywa Hazzy niż w LTM nie? :D 
No ale Julie go w końcu nie zna jeszcze tak jak my XD
ALE. Czasami wydaje nam się że znamy ludzi, a oni nas zaskakują ...^^

Przyszły wyniki egzaminów. HAHAHA :D
Whateva, jestem z siebie całkiem zadowolona :3
Bardzo ładnie proszę o komentarze jak zawsze kochane <3


KONTO HAZZY NA TT- SZUKAM OSOBY CHĘTNEJ, to nic trudnego :)

Miłego dnia Pysie :*
Aśś.


piątek, 13 czerwca 2014

7. Hi Shawty.



Złapałam telefon i zadzwoniłam do Vicky. Odebrała prawie od razu.
-Hej Shawty! Co tam? – To zabawne, ze zawsze mówiła tym samy, wesołym tonem.
-Cześć Vic. Pamiętasz jak gadałyśmy o Liam`ie , Harry`m , Lou i reszcie? Mówiłaś chyba, że jeden z nich chodzi z Lucy Levine, nie?
-Tak. Właśnie , nie zgadniesz normalnie! Ty wiesz, ze oni są zaręczeni? Szok, nie?
Ale wczoraj poznałam Lucy. Nie jest taka jak Mike. Jest spoko.
-Zaręczeni? – Zaskoczyła mnie.
-No tak. A co? Czemu o nią pytasz?

-A tak, z ciekawości. Mów lepiej co u Ciebie i Liam`a. – Ucięłam temat.
- Wiesz, jest boski, ma fajny charakter i w ogóle, ale… Chyba nic poważnego z tego nie będzie. Chyba zostaniemy przy kumplowaniu i imprezowaniu.- roześmiała się.
-Nie jest taki idealny?
-Jest.- zaśmiała się po raz kolejny- I dla mnie chyba za idealny.
-Jesteś dziwna, Vic. – zaśmiałam się.
-Wiem, Shawty, wiem. A tak w ogóle wiesz że Dylan przyjeżdża?
CO?
-Dylan? Nasz Dylan? Kiedy? – ożywiłam się.
Vic się roześmiała.
-Luz piękna, ma przyjechać po weekendzie. Ale skoro nic o tym nie wiesz, to znaczy że chciał Ci zrobić niespodziankę, więc pamiętaj żeby być zaskoczoną !
Tym razem ja zaczęłam się śmiać.
-Pewnie.
-Słuchaj skarbie muszę kończyć. Aaa i zapomniałabym! Widziałam się ze  Styles`em ostatnio, masz pozdrowienia! – Rozłączyła się.
Pozdrowienia?
Dylan?
Zaręczyny? No nieźle.
ALE HALO. W końcu zobaczę Dylana! Jezu ile to już czasu? Nie widziałam go od kilku ładnych miesięcy. Zabawne, kiedyś ja, on i Vic nie rozstawaliśmy się nawet na chwilę. A teraz ledwo znajdzie się czas na telefon. DAJCIE MI WEEKEND I MOJEGO DYLANA.

Do kancelarii weszła nagle wysoka brunetka. Siotra Mike`a. Jak na zawołanie, z gabinetu wyskoczył Kevin. Gdy przeszedł obok mnie wyczułam jego perfumy. Więcej się nie dało?
-Lucy! – Uśmiechnął się na jej widok. Odwzajemniła niemrawo uśmiech, a ten porwał ją w ramiona. Uparty.
Ruszyli w stronę gabinetu. Wstałam i z szerokim uśmiechem powiedziałam:
-Dzień dobry Pani Levine.
Mówiłam to wręcz ze współczuciem.
Popatrzyła na mnie zaskoczona, ale odwzajemniła nieśmiało uśmiech i odpowiedziała mi. Zniknęli obydwoje za drzwiami gabinetu. Może i to wredne ale jestem ciekawa co z tego będzie. Rzeczywiście miała na palcu pierścionek. Piękny.
Usiadłam z powrotem. Już myślałam jak zaplanować czas z Dylanem. Co bym nie wymyśliła i tak pewnie wyjdzie z tego nasz standard czyli przegadany dzień i jakaś dobra impreza.
W końcu skupiłam się na tym co dzieje się za drzwiami gabinetu.
Czas mi się dłużył, Rysowałam jakieś wzorki na kartce. Ile jeszcze? Mają zamiar się pieprzyć tu w  gabinecie?!
Jak na zawołanie z gabinetu wyszła Lucy. Była delikatnie mówiąc wkurzona. Ruszyła szybko do drzwi.
-Do widzenia Pani Levine.- Powiedziałam wstając.
Gdy mnie usłyszała zatrzymała się zawróciła w moją stronę. Zaskoczyła mnie.
-Twój szef to kretyn. – Powiedziała tylko i wyszła. POWIEDZ COŚ CZEGO NIE WIEM.
Hm, czyżby plany na wieczór mojego kochanego szefa się nie powiodły?
Jaka szkoda. Przynajmniej widać, że dziewczyna ma swój rozum. Ten koleś Niall ma szczęście, ze ją ma. Albo ona, ze ma jego. Albo oni, ze mają Harry`ego. Zaraz, co? Serio tak pomyślałam? O losie.
Kevin wyszedł z gabinetu luzując krawat. Ha! Łyso Ci, idioto?
-Wybacz to zamieszanie Justine. – mruknął. NO KURWA MAĆ!
-Ma absolutną rację Kevin. – wstałam. Popatrzył na mnie zdziwiony,
-Jesteś idiotą. Skończonym idiotą. I mam na imię Julie. Ale nie musisz zapamiętywać, nie mam zamiaru tutaj wracać. –dokończyłam i wyszłam zza biurka. Nie będę więcej go znosić, mam to w dupie.
-Julie! Co to ma znaczyć?! – Był delikatnie mówiąc  wkurwiony, Oj, sorki, wyprowadzony w równowagi.
-Pierdol się. – rzuciłam z uśmiechem i wyszłam. O rany, ale przyjemnie! Zawsze chciałam coś takiego zrobić.  Mogę śmiało powiedzieć, że jestem zajebista! Bez pracy, ale zajebista! Hm i umówiona na kolację z Harry`m. Kurde. Żebym umiała jemu też tak w oczy powiedzieć ,,Pierdol się”. Weź spróbuj tak powiedzieć do takiego typa jak Harry. To takie jakby pewne samobójstwo, nie?
Zauważyłam, że niedaleko na ławce siedzi Lucy. Podeszłam bliżej, tak, ta sama. Cóż, skoro Vic ją zna… Byłam ciekawa tego jaka jest ,,mała Levine”, Usiadłam obok niej, Spojrzała na mnie zdziwiona. Uśmiechnęłam się do niej.

-Wszystko ok.? – Zapytałam.
-Nie – mruknęła. – Ale dzięki, I przepraszam za to co powiedziałam. Wkurzyłam się.
-Nie przepraszaj, uważam tak samo. – roześmiałam się. Popatrzyła na mnie,
-Julie. – wyciągnęłam do niej dłoń.
-Lucy.- Uścisnęła ją lekko i uśmiechnęła się do mnie,
-I właściwie dzięki Tobie Lucy, czuję się teraz tak zajebiście jak nigdy. – zaśmiałam się.
- A to czemu?
-Bo pomogłaś mi podjąć ważną decyzję. I jestem teraz wolna. – Nie mogłam przestać się uśmiechać.
-Hm, nie rozumiem, ale się cieszę. – zaśmiała się. Taka inna niż Mike.
-A mogę spytać co jest nie tak? – popatrzyłam na nią.
-Spieprzyłam wszystko jak zawsze. – mruknęła. – Po części przez Kevina. Myślałam, ze jest inny. No i spieprzyłam.
-Nie martw się. A już na pewno nie marnuj czasu na martwienie się takim dupkiem jak Kevin.- skrzywiłam się.
Lucy uśmiechnęła się lekko na moje słowa.
-Dzięki. –spojrzała na mnie z wdzięcznością.-Tak właściwie to nie widziałam Cię jakoś wcześniej niż wtedy w kancelarii. Ale jesteś z Northland? – sapytała.
-Konkretnie to z Brown Hill. Ale po szkole udało mi się wkręcić do kancelarii no i jakoś tak do teraz się tam trzymałam. Ale Ciebie znam. Jak większość… - Przerwałam zdając sobie sprawę z tego co gadam. Kurwa znowu. Jak słowo daję przestanę się odzywać. CZEMU SIĘ NIDGY NIE ZASTANOWIĘ CO JA GADAM?!

-Jejku, przepraszam… Nie chciałam żeby to tak zabrzmiało. Znowu nie pomyślałam tylko chlapię bez sensu. – Ja pieprzę. Przecież ona musiała się poczuć… A nie chodziło mi o to.
-Okej. – powiedziała uśmiechając się. – Zdaję sobie sprawę z tego jak mam na nazwisko kim był mój brat, narzeczony i przyjaciele. I z tego co mówią o mnie inni.
-Ale nie chodziło mi o to… ja pierdzielę, jak zwykle palnę jakąś głupotę a później myślę… - jęknęłam. Co za idiotka ze mnie. Lucy się roześmiała.
-Ty  jesteś masakrycznie podobna do Harry`ego. – Patrzyła na mnie rozbawiona. Co? Że tego Harry`ego?
-Oh. – Tak, inteligentny komentarz.
- Lubię takich ludzi. – Uśmiechnęła się szeroko. Zaśmiałam się.
-Ja jestem wyjątkowo ciężkim przypadkiem. – parsknęłam.
                                                                ~*~

Dopiero po trzech godzinach się rozstałyśmy. To zadziwiające jak się dogadałyśmy. Na początku jak zwykle było drętwo, ale po chwili już gadałyśmy o Kevinie, dzieląc się opiniami, wiedziała o mnie już prawie wszystko, a ja o niej, o Niall`u, o jej bracie i o tym Tyler`rze, który ja zaatakował. Słyszałam coś o tym, ale nie wiedziałam nic konkretnie.
Ale gadało się nam świetnie. Aż dziwne jak dużo jej o sobie powiedziałam, a ona mnie. Chyba obie tego potrzebowałyśmy.
Byłam w szoku ile ona przeżyła. A ludzie tak ją oceniali… Nic o niej nie wiedzieli a pierdolili głupoty.
Wstyd mi tylko, że sama nie byłam wcześniej inna.
Pozostała tylko sprawa Styles`a. Stchórzyłam i nie zadałam jej pytania, które mnie dręczyło. Ale nie dało się go zadać. ,,Hej, możesz mi powiedzieć czy Harry o taki sam bezlitosny morderca jak twój brat i narzeczony?”
NIE.

Kurde.
Niby mogłabym powiedzieć ,,Odpierdol się Styles”, nie odbierać, nie odpisywać albo zmienić numer… Whatever. To czemu go nie zignoruję?
Jestem jakaś pojebana.
Taka tam kolacja z kryminalistą. Problem?
Dobra, koniec tego. Nigdzie nie idę. Decyzja. Zapominamy o kimś takim jak Harry Psycho-Styles.
Aktualny stopień popieprzenia mojego życia mi odpowiadał.
Teraz najważniejszy jest przyjazd Dylana.

*oczami Harry`ego*
W końcu Niall i Lucy się dogadali. Ulżyło mi, czułem się w chuj winny.
Chciałem dobrze no.
Najważniejsze, że już po wszystkim. Nie musiałem się tym przejmować. Chociaż tym.
Obracałem w dłoniach mały woreczek z białym proszkiem.
Tak.
Gdyby Lucy, albo któryś z chłopaków się dowiedzieli, delikatnie mówiąc, miałbym przejebane. Nie biorę. Ja tylko ,,dbam o naturalny bieg spraw:”.
Dobra, podaję dalej. Nie mam wyboru. Przynajmniej na razie. Chłopaków już w to nie mieszałem, zająłem się tym sam. Lucy jest z Niall`em. Układają sobie życie, niedługo ślub. Chłopaki też powoli układają sobie życie. Tylko ja nie mam nic do stracenia.  Nawet rodzina mnie nienawidzi. Cóż, bywa. Więc to ja ogarniam to gówno.
Rzuciłem torebeczkę do torby i wysiadłem z samochodu. Na parkingu przed klubem na końcu miasta stał już oparty o samochód Daniel. Skinął mi głową gdy zbliżyłem się do niego. Bez słowa rzuciłem mu torbę w ręce. Od razu złapał. Głupi ćpun. Powinien coś ze sobą zrobić, a nie brać i dilować.
-Dzięki Styles. – rzucił. Nie odpowiedziałem. Wpakowałem się z powrotem do samochodu i odjechałem.
Z niecierpliwością czekam na moment w którym będę mógł to wszystko rzucić i więcej się nawet nie zbliżać do ludzi pokroju Daniela, trzymając w rękach ,,cały ich świat’ jakim są prochy.
Odetchnąłem zimnym powietrzem wpadającym do przestrzeni samochodu przez uchyloną szybę.
Zimny piątkowy wieczór. myślami powróciłem do chłopaków, Lucy… i Shawty. Uśmiechnąłem się do siebie na tą myśl.
Nie mogłem się doczekać tej kolacji. Bawiło mnie to, jak na mnie reaguje. Widzę to po niej. A jednocześnie się ze mną drażni. Zdążyłem to polubić. Dziewczyna tak bardzo podobna do mnie.
Nie spodziewałbym się, że pracuje w kancelarii adwokackiej. Taka grzeczna, spokojna, ułożona… Wtedy w klubie zdecydowanie na taką nie wyglądała. Na wspomnienie tego jak wtedy zniknęła, skrzywiłem się nieznacznie.
Jutro miałem zamiar ją rozgryźć. Byłem w chuj ciekawy tego jaka jest naprawdę. Ile ma w sobie tej Julie z kancelarii, a ile Shawty z klubu. Z tego co mówiła Vic to nie jest grzeczną dziewczynką. Zaintrygowała mnie.
Bardzo.

*oczami Julie*
Kolejną godzinę siedziałam przeglądając oferty pracy. Niestety, nic ciekawego nie rzucało mi się w oczy. No pech. Tak wiele chciałam? Praca, która by mnie satysfakcjonowała, coś dla mnie. Za dużo wymagam? Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie moją przyszłość.
Chciałam pracy, która nie będzie monotonna, chciałbym mieć kontakt z ludźmi, coś się dzieje, mogę działać, czerpać z pracy przyjemność.
Uh, chyba serio za dużo wymagam…
Zirytowana zamknęłam z trzaskiem laptopa i wstałam z łóżka.
Leniwa sobota jakoś mnie nie cieszyła. Raczej mnie drażniła. Ale cóż.
Zeszłam do kuchni z myślą o mojej ulubionej kawie. Gdy była gotowa rozsiadłam się na blacie i wzięłam łyk. Ciepła ciesz rozlała się po moim ciele. Uwielbiam kawę. Zdecydowanie kawa jest moim nałogiem.
Skoro mam wolną sobotę to przydałoby się coś z tym czasem zrobić.
Pierwsza myśl? Dzień dla siebie, spacer, film, dłuuuga kąpiel, muzyka, jakaś wycieczka samochodowa… Ach no i mój drugi nałóg, jazda. Ale szybka, nieograniczona przepisami. Miałam swoją ulubioną trasę. Droga łącząca obrzeża Northland z jakimiś drogami polnymi prowadzącymi do pojedynczych stawów, lasów. Jako że nikt już tej drogi nie korzysta mając do wyboru ją lub 3 razy krótszą i wygodniejszą drogą ekspresową, mogłam tam do woli śmigać bez obaw. Tak, jestem dziwna. Ale uwielbiam szybką jazdę. Nie muszę myśleć. Niesamowitą przyjemność sprawia mi taka jazda. Nieograniczona.
Ale nie. Może czas zmienić coś oprócz pracy? Zeskoczyłam z blatu i odszukałam telefon. Wybrałam numer do Vic.
-Co tam skarbie?- Usłyszałam jej wesoły głos po kilku sygnałach.
-Hej Vic. Masz może jakieś plany na dzisiejszy wieczór? Bo może wyskoczyłybyśmy na jakąś imprezę… - Uśmiechnęłam się sama do siebie.


-Marzę o tym Shawty- jęknęła- ale jestem uziemiona. Jestem u rodziców. – mruknęła niezadowolonym tonem.
-Seerio? – zapytałam zaskoczona.
-Taaa. – przeciągnęła –Ściągnęli mnie w końcu na ,,rodzinny weekend”.
-Biedactwo. – zaśmiałam się- Dobra to trzymaj się, widzimy się w poniedziałek.
-Jutrooo. Nie wytrzymam tutaj tyle. Dzisiaj zjeżdżają się jeszcze wszystkie ciocie,  i tak dalej. – jęknęła.  Zaśmiałam się.
-No dobra, pa. – Rozłączyłam się rozbawiona. Ona nie jest typem rodzinnym. Zdecydowanie. Ja sama miałam starszego brata w Californii i tatę w Brown Hill. Moja mama zmarła przy porodzie. Z bratem widywałam się ostatnio częściej niż z tatą. W sumie to korzystając z tego czasu mogłabym się z nim zobaczyć, zaniedbałam więzy rodzinne.
Wybrałam szybko numer do taty.
-Halo? – Usłyszałam poważny głos mojego taty.
-Cześć tato. – rzuciłam wesoło.
-Julce ! – Jego głos od razu się zmienił. Brzmiał radośnie, Uśmiechnęłam się do siebie. – Co u Ciebie kochanie?
-Wszystko dobrze tato. Wiesz, tak sobie pomyślałam, mam dzisiaj wolniejszy dzień, może wpadniesz do mnie na obiad? Dawno się nie widzieliśmy. – Zaproponowałam wesoło.
-Julie, bardzo bym chciał, tęsknię za Tobą, ale nie mogę. Mam w firmie dzisiaj ważny dzień i nie wyrwę się. – powiedział smutno. Jeny, serio?
-Nawet na kolację? – zapytałam z nadzieją.
-Niestety. Wybacz Julce. – powiedział smutno.
-No rozumiem. To nic, spotkamy się kiedy indziej. Pa tato.
-Cześć córeczko, jeszcze raz Cię bardzo przepraszam.
-w porządku. – powiedziałam starając się brzmieć wesoło i rozłączyłam się.
Serio jak mam wolny dzień to nawet rodzina mnie nie chce?
No cóż, czyli jednak cały dzień dla mnie. Aż odzwyczaiłam się od takiego myślenia tylko o sobie.
Bez namysłu wskoczyłam w letnią sukienkę i wyszłam z domu. Stwierdziłam, że korzystając z ładnej pogody zrezygnuję z mojego kochanego samochodu i ruszyłam na miasto.
Szłam głównymi ulicami miasta, co jakiś czas skręcając w urocze alejki.
Po godzinie stwierdziłam, że przydałby się jakiś cel tego spaceru. Po krótkim namyśle stwierdziłam, że wizyta w ulubionym sklepie i cukierni to pomysł idealny. Skierowałam się więc do ulubionego butiku.
Weszłam do znajomego budynku.
-Hej Julce! – przywitała mnie Kate, ekspedientka i moja koleżanka. Przywitałam się z nią krótko i zaczęłam poszukiwania czegoś dla mnie. Uśmiechnęłam się ciepło do drugiej ekspedientki Mary stojącej przy przymierzalniach, na co odpowiedziała mi tym samym.
-I jak? – Usłyszałam czyjś niepewny głos. Obejrzałam się w tym kierunku. Z przymierzalni wychynęła się postać drobnej brunetki w błękitnej sukience. Lucy!
-Świetnie. – powiedziałam. Naprawdę wyglądała zjawiskowo.
Obejrzała się w moją stronę. Na mój widok uśmiechnęła się szeroko.
-Hej Julie. – przywitała się.
-No hej. – zaśmiałam się krótko. – Ale poważnie, tą sukienkę bierzesz obowiązkowo.
Uśmiechnęła się nieco niepewnie. Wow. Lucy Levine niepewna? Kiedyś to było nie do pomyślenia. Zmieniła się. Bardzo. Ale to chyba dobrze.
-Myślisz? – zapytała.
-Ja z reguły nie myślę, ale z reguły też zawsze mam rację. –rzuciłam niby od niechcenia. Ona i Mary się roześmiały.
-No dobra. – Lucy zniknęła w przymierzalni. Postanowiłam na nią zaczekać. Wypadałoby ją jakoś przeprosić za moje tamto zachowanie. No zachowałam się jak idiotka.  Po chwili wyszła przebrana z sukienką w ręku. Uśmiechnęła się widząc mnie.
-Dzięki za pomoc. – rzuciła wesoło.

-Nie ma za co. – uśmiechnęłam się do niej. Nie wiem czemu, ale przy niej nie można było się nie uśmiechać. Jest bardzo pozytywną osobą, a jej dobry humor jest wręcz zaraźliwy.
-Słuchaj masz może chwilę? – Odważyłam się zapytać.
-Pewnie. – Odparła.
-Bo chciałabym z Tobą pogadać… - Popatrzyłam na nią.
-Okej, nie ma sprawy. Zaczekaj na mnie chwilkę, zapłacę tylko i idziemy na dobrą kawę. – Uśmiechnęła się szeroko.
Oj kawa zawsze i wszędzie.

              ~*~

Wróciłam do domu i od razu wskoczyłam w wygodniejsze ciuchy. Ulubione krótkie szorty i koszulę w kratę. Włosy związałam w koka i dalej przygotowywałam swój leniwy dzień. Planowałam naoglądać się filmów i nawpierdzielać lodów. Tak, ambitnie.
Weszłam na górę po laptopa. Gdy weszłam do pokoju poczułam powiew wiatru. Otwarte okno. Co? No, mądra jestem. Otworzyłam okno, zapomniałam i zostawiłam tak wychodząc z domu. Każdy mógł się włamać. Serio jestem głupia… Ale nie pamiętałam żebym je otwierała. Weszłam głębiej do pokoju i zamknęłam okno.
-Cześć Shawty. – Usłyszałam znajomy zachrypnięty głos za swoimi plecami. Podskoczyłam ze strachu.
___________________________________________________________
  Heeeej :3 
Miało być wcześniej, nie było, przepraszam :c
Poprawianie ocen... Już szczerze, mam dość -.-
Jeszcze tylko do wtorku mam poprawy, później już pierdolę wszystko co jest związane ze szkołą ._.
Eh, trzymajcie kciuki :c
Rozdział taki troszkę dłuższy, chociaż dopiero końcówka pewnie Was zainteresowała XD
ZACHRYPNIĘTY GŁOS, TAKA TAJEMNICA
PEWNIE NIE DOMYŚLACIE SIĘ KTO TO (ironia)
whateva, 
DALEJ BŁAGAM O TĄ GŁUPIĄ KROPKĘ W KOMENTARZU
wiem, ze jak na razie w ogóle jest mało czytelników, ale jeśli już nim jesteś, błagam o tą maleńką chwilkę z Twojego życia :c
i dziękuję tym, którzy jednak zawsze mnie wspierają komentując,
KOCHAM MAX <3
(tak, właśnie w tym momencie Cię przytulam <3 )

miłego weekendu kochane moje :*
Aśś.

+ ZAPRASZAM CHĘTNYCH DO PROWADZENIA KONT NA TT
-Harry`ego
-Vic 
Piszcie w komentarzach, nie gryzę :3

piątek, 6 czerwca 2014

6. I`m so stupid

*oczami Harry`ego*
Wystukiwałem palcami jakiś nieskładny rytm o kierownicę. Napisze, czy nie napisze?
Cholera. Niall mnie zabije. A nieeeeee, Lucy zrobi to wcześniej, ze szczególnym okrucieństwem.
Dźwięk smsa.

Od: *******
Kevin wyszedł.
Uśmiechnąłem się szeroko. TAK ! Zapisałem szybko jej numer i błyskawicznie odpisałem.

Do: Shawty
Kolacja w sobotę o 20, wpadnę po Ciebie. Dziękuję Shawty xx
Harry.

Ruszyłem szybko w ślady Kevina do kawiarni gdzie miał się spotkać z Lucy.
Po kilkunastu minutach siedziałem już w wygodnym miejscu gdzie widziałem ich idealnie. Wyjmuje albumy, jak słodko. Co za palant. Widać, że z nią flirtuje. Mało mnie nie rozsadziło z ciekawości co takiego ma do powiedzenia  naszej Lucy. Po jej minach widziałem, że co chwila ją zaskakuje. Ahahahaahahahah!
Mało nie spadłem z krzesła jak zobaczyłem jak światło odbite od pierścionka Lucy raziło go po oczach! Jego mina była bezcenna! Dobrze Ci tak kutasiarzu!
Złapał ją za rękę. Ale nie odpuścił, dalej co chwilę się do niej szczerzył i gadał jak najęty. Co za gość. Ma czarno na białym że zajęta a się nie poddaje. Nawet ja nie tykam cudzych dziewczyn. Niall miał rację, on ją podrywa jak się tylko da. Niedoczekanie. Nie dziewczyna mojego kumpla, nie moja siostra.
Dobra, starczy tego. Wstałem i podszedłem do nich przystawiając krzesło do ich stolika. Mina Lucy nie wróżyła niczego dobrego.
-Witaj Kevin. Poznaliśmy się w szpitalu, pamiętasz? Cóż, chętnie bym obejrzał z wami te zdjęcia, które obiecywałeś w szpitalu. Jestem szalenie ciekawy. – usmiechnąłem się do chłopaka sztucznie.
-Harry? Mogę wiedzieć co ty tu robisz? – Lucy była delikatnie mówiąc wkurzona.
-Owszem, pozwoliłem sobie do was dołączyć. Takie miłe przyjacielskie spotkanie…
- Lucy, masz bardzo… miłych przyjaciół jak zdążyłem zauważyć. – powiedział tylko Kevin. 
Aaaa pierdol się.
-Narzeczonego też. – powiedziałem  unosząc dłoń Lucy tak, ze w słońcu pierścionek znowu raził Kevina po oczach. Tak, tak, bardziej w lewo…
Lucy wyrwała rękę z mojego uścisku.
-Harry ! – wściekła się. Uh, dostanie mi się.
-Spokojnie Lucy, przecież Kevin cieszy się z waszego szczęścia tak samo jak my. – Powiedziałem uśmiechnięty od ucha do ucha.
-Bardzo Cię przepraszam Kevin. Nie wiem co w niego wstąpiło, ale nie jest taki. Przepraszam jeszcze raz i dziękuję za kawę. Do zobaczenia.- Wstała wściekła i wyszła. 
Postanowiłem wykorzystać chwilę na osobności z Kevinem.
-Słuchaj gnoju, jakbyś nie zauważył, Lucy jest zaręczona. Kumasz? ZA-RĘ-CZO-NA. –syknąłem.- Więc się od niej odpieprz.  Odpieprz się od moich przyjaciół, bo inaczej pogadamy w inny sposób.- warknąłem, wstałem  z impetem i ruszyłem za Lucy.

Jeeny gdzie ona polazła? Rozejrzałem się po tłumie ludzi. Dostrzegłem znajomą sylwetkę idącą szybkim krokiem w kierunku naszego domu. Ups, chyba ją wkurwiłem.
Ruszyłem szybko w boczną uliczkę, żeby odciąć jej drogę. I udało się. Wyłoniła się zza zakrętu wpadając na mnie z impetem.

-Zabiłabyś mnie.- mruknąłem  śmiejąc się głupio.
-Idiota! – warknęła na mnie- IDIOTA! – Dostałem z pięści w ramię. Rozbawiło mnie to.
-Lucy no wybacz…- zacząłem, ale nie dane mi było skończyć.
-Niall Cię wysłał?- syknęła.
-Nie, on tylko dostaje szału w domu. – Przewróciłem oczami.
-Nie wierzę Ci !
-Serio, Lu. Gadał z Tomlinsonem jak wychodziłem. Sorry za to przedstawienie, ale nie dam temu gnojowi rozpierdolić wam związku! – Ujrzałem za jej plecami fajną blondynkę. Mmm całkiem zgrabna. Potrząsnąłem lekko lokami uśmiechając się do niej. Zaczerwieniła się nieco i poszła dalej.
-HALO STYLES! –usłyszałem głos Lucy. – Co ty w ogóle pieprzysz, jak on niby może nam zaszkodzić? 
-No nie wmawiaj mi, że z Tobą nie flirtował. 
-Jestem już duża Styles. I nawet gdyby ze mną flirtował, to nie twoja sprawa. Jestem na tyle dorosła, że umiem zadbać o swój związek. I nie pomagaj mi z łaski swojej! – Boże dziewczyno !
-Lu, ty i Horan jesteście dla mnie jak jedyna rodzina, bierzecie ślub! Niall w życiu by za Tobą nie poszedł bo nie chce się z Tobą, uparta kobieto, kłócić ! A powinien! A ja nie dam krzywdzić moich przyjaciół. Tyle w temacie. –Powiedziałem.
-Tyle w temacie?! Harry, ile ty masz lat? Bo to w tej kawiarni było godne dzieciaka! Narobiłeś wstydu i sobie i mnie ! 

-Oj Lucy, o co ta afera. Powiedziałem mu tylko, żeby nie zapominał w jakim charakterze się z Tobą umówił i w jakim ma pozostać. – Westchnąłem. I co tyle hałasu? No może przegiąłem. Zdarza się.
-Harry, nie życzę sobie, żebyś się wtrącał w moje sprawy, jasne? 
-Sorki skarbie, jesteś Niall`a. A Niall jest twój. A wy jesteście moją rodziną. A ja o rodzinę dbam. A jak ktoś się wpierdala to ja wpierdalam jemu. Proste.  A teraz wracamy bo Horan tam zapaści dostanie. – Pociągnąłem ją lekko w stronę samochodu ucinając temat. Przez całą drogę nie odezwała się do mnie słowem. 
Weszliśmy do domu.
O jesteś! – Ucieszył się Niall. – Harry? A ty gdzie byłeś?
-Krótko Horan. –zaczęła od razu-Wysłałeś tego idiotę, żeby mnie śledził i narobił wstydu? –Idiotę?
-Co? – Blondyn popatrzył na mnie zaskoczony.
-Ej Ej nie śledził!- wtrąciłem. Bez przesady!-Nie śledził, tylko obserwował. I nie narobił wstydu, tylko zatroszczył się o to, żeby nikt Cię nie podrywał.
-Co?- powtórzył Niall jeszcze bardziej zdziwiony.
-Ten kretyn wpakował się do kawiarni i dosiadł do nas bez pytania ! Co chwila robił jakieś idiotyczne aluzje i raził go po oczach pierścionkiem ! –Chłopcy się roześmiali. Oprócz mnie, Niall`a  i Lucy.
-To nie jest śmieszne!-syknęła – Odstawił takie przedstawienie, że myślałam, że się spalę ze wstydu ! 
Kurczę, chyba serio przegiąłem.
-Styles to prawda? – Niall spojrzał na mnie.
-Z mojej perspektywy wyglądało to nieco inaczej…- Uśmiechnąłem się krzywo.
-Pierdolenie.- warknęła Lucy. Chłopcy jeszcze bardziej się roześmiali.
-Styles debilu, na chuj tam poszedłeś?- Blondyn stracił cierpliwość.
-Proszę bardzo Horan. Skoro lubisz jak ktoś Ci narzeczoną podrywa to proszę, ja się nie wtrącam.- wzruszyłem ramionami. Wszystko moja wina.
-Podrywał Cię?!- Teraz  Niall patrzył na nia.
-Niee… No tylko gadaliśmy… 
-Jaaasne.- mruknąłem.

-Styles nie wkurzaj mnie bardziej !- Eh.
-Dobra, spokój no. – Przerwał nam Niall.- Hm, dzięki Harry.- Dziękuje mi? 
- …Ale przegiąłeś stary. – dokończył .Co nie zmienia faktu, że nie podoba mi się to Lucy. Jesteś moja. Jesteś moją kobietą. – Rozmowa przenosiła się tylko na niego i Lucy. 
-Masz dziwne poczucie własności jeśli o mnie chodzi. 
Robi się gorąco.
-Lucy do cholery, nie traktuję Cię jak własności! Ale jesteś moją narzeczoną i nie życzę sobie, żeby jakiś jebany prawnik Cię podrywał ! Wiesz jaki jestem. – Powiedział ze złością.
-Och, masz na myśli, że jesteś chorobliwe zazdrosny? Czy zaborczy? 
Staliśmy tam z chłopakami nie bardzo wiedząc co mamy robić. Zareagować jakoś?
-Zaborczy? Ja chodzę na kawę z jakimiś facetami? – Wściekał się.
-Nie chodzę na żadne kawy! Kevin to znajomy z dzieciństwa, zachowujesz się jakbym nie mogła już z nikim nigdzie wychodzić! 
-A ja kurwa chodzę na kawę ze znajomymi z dzieciństwa? 
-Nie wiem! Moje przyjaciółki Cię nie śledzą!- wypaliła.
-Ja naprawdę… - Postanowiłem jakoś załagodzić sytuację. Zacząłem czuć się winny.
-Zamknij się!- Warknęli z Niall`em równocześnie. Zamilkłem.
-Nie wysyłałem go ! I widzę, że źle zrobiłem !
-Nie ufasz mi? 
-A mam powody, żeby nie ufać?
-Nie masz !- Lucy była u kresu wytrzymałości. 
-Mam ! Mam kurwa powody, żeby być zazdrosnym ! Jesteś do cholery moją kobietą ! 
-Poprawka: Jesteś chorobliwie zazdrosny
-Możliwe. Ale taki jestem. Kocham Cię najbardziej na świecie. Mam prawo być zazdrosny. Wiesz jaki jestem ! I wydawało mi się, że jak się kogoś kocha, to akceptuje się jego zalety i wady !
-Więc sugerujesz, że Cię nie kocham?- O cholera, jest źle.
-To ty to powiedziałaś.
Lucy aż zamilkła.
O kurwa.
-No to świetnie. – rzuciła tylko i wyszła. 
Niall kopnął w komodę.
-Ej Ej ta szafa nic Ci nie zrobiła!- Usłyszałem Lou.  Kurwa, jak mi głupio.
-Sorry chłopaki. – burknął.
-Nieźle jak na pierwszą małżeńską kłótnię. – zaśmiał się Zayn.
-Malik.- Liam rzucił ostrzegawczo. 
-Przejdzie jej.- mruknął George.
-Chyba przegiąłem nie?
-Z tym ostatnim tak.- powiedział Liam.
-Przepraszam Niall. Serio nie powinienem się wtrącać. Sorry stary, niepotrzebnie tam poszedłem. – powiedziałem. Czułem się winny. Może i przegiąłem. Ale nie chciałem żeby się kłócili. Debil ze mnie.
-Nie masz za co Hazz. Właściwie to dzięki, że tam poszedłeś. Za troskę i w ogóle. – Niall patrzył na mnie uśmiechając się słabo. Pokiwałem tylko głową poszedłem do pokoju.
Tłukłem się po pokoju cały czas czując wyrzuty sumienia. Na chuj najpierw coś robię, potem myślę?
Pogodzą się, nie? W końcu to Lucy i Niall, nie wytrzymają bez siebie, nie? NO KURWA NIECH KTOŚ MI TO POWIE.
Zapamiętać: nie wpierdalać się tam, gdzie nie trzeba.

*oczami Julie*
Dręczyły mnie wyrzuty sumienia. 
Na chuj wysyłałam tego smsa? Ah no tak. Wkurzył mnie więc to zrobiłam. Impuls. 
Zawsze najpierw coś robię, potem myślę. Albo myślę za dużo. A i tak nie działa to na moją korzyść.
A jak Harry naprawdę go zabije? Albo pobije? Okradnie? Zacznie szantażować? Wywiezie go?
Boże, to moja wina!
Przecież to wariat, gangster! Przystojny ale psychol! Jestem idiotką. Impulsywną idiotką. 
I jeszcze ten sms. Kolacja. Jutro wieczorem. Buziak na końcu. Przyjedzie po mnie. 
Skąd on w ogóle wie gdzie mieszkam?!
A jak zabije Kevina a potem mnie?
Nie, dobra. To ja jestem jakaś nienormalna.
Kto zabija faceta w obronie związku kumpla ? Bo chyba o tym mówił Harry?
Hm, zawsze załatwia sprawy za kumpli?  Niby tacy groźni, a nie potrafią sami zatroszczyć się o swój związek? Pogratulować.
Nie idę z nim na żadną kolację. Nie ma mowy. Nie.
Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos drzwi wejściowych. Mój kochany szef. Uff, cały i zdrowy.
-Jolene, niedługo przyjdzie do mnie gość. Życzyłbym sobie, żebyś ją miło przywitała. Jak wejdzie powiedz jej ,,Dzień dobry Pani Levine” i uśmiechnij się, jestem pewien że umiesz to swietnie robić.  I wstań, pamiętaj. Jak wyjdzie, pożegnasz ją w taki sam sposób. Nawet jak wyjdziemy razem. I możliwe, że skończę dzisiaj wcześniej, to zależy od przebiegu tego spotkania.
Co kurwa? Jolene? Pani Levine? Wstań? Uśmiechnij się? A co ja kurwa jestem?
-Rozumiemy się? – zapytał z naciskiem.
-Oczywiście. – mruknęłam. 
-Świetnie. – uśmiechnął się zadowolony i poszedł do gabinetu. KIJ CI W OKO ZAKŁAMANY PALANCIE.
Levine? Ta Levine? Siostra Mike`a? Ale przecież Vic mówiła, że ona teraz jest z tym kumplem Liama i Harry`ego. Może wcześniej skończy? Zależy od przebiegu spotkania?
To zabrzmiało jak  ,, Jak się zgodzi iść ze mną do łóżka to skończę wcześniej, nie przeszkadzaj.”
Co za…. UGH. 
To o nią chodziło Harry`emu? Hm, nie mylił się co do intencji Kevina.
Złapałam telefon i zadzwoniłam do Vicky. Odebrała prawie od razu.
____________________________________________________
Hej :3
Wiem, rozdział tym razem nudniejszy bo sytuacja znana z Lie To Me :D
Następny taki nie będzie, postaram się też dodać go szybciej, jak mi się uda, bo końcówka roku, kończę gimnazjum i cały czas coś poprawiam :c
soł, wybaczcie mi ;c
Nudna jestem, wiem, ale BARDZO ŁADNIE PROSZĘ O KOMENTARZ, chociaż kropkę, że byłaś, czytałaś, DZIĘKUJĘ :)
Lecę dodawać na LTM :)
Ktoś chętny na konto Hazzy na tt? 
Miłego weekendu :**
Aśś.