środa, 6 stycznia 2016

50. Am I happy?




*oczami Julie*

- Dzisiaj wieczorem raczej nie uda mi się do ciebie przyjechać. Mam w cholerę roboty w biurze. – mówił podniesionym głosem Harry z łazienki.
- Domyślam się. – odparłam. 
 Leżałam i wpatrywałam się w sufit od prawie godziny, czyli od kiedy wstaliśmy. Harry zaczynał się szykować do pracy, a ja czułam się dziś zbyt leniwa by chociażby się ruszyć, ubrać, cokolwiek. Gdy pomyślę o mojej popołudniowej zmianie, mam ochotę udusić się przy pomocy prześcieradła, żebym nie musiała się trudzić i wstawać by szukać czegoś lepszego.
- Nie chcę wskazywać palcem czyja to zasługa. – zaśmiał się brunet. Spojrzałam w stronę otwartych drzwi do łazienki.
- Sam do mnie przyszedłeś. – zaoponowałam. Rozkoszowałam się widokiem przed sobą.
Harry stał przed lustrem i się ubierał. Obserwowałam wręcz z uwielbiem jego ciało, każdy mięsień na jego Ramonach i plecach, napinających się przy każdym jego ruchu, gdy poprawiał włosy, zakładał koszulę…
Skupiony wzrok, usta układające się w lekko uśmiech, gdy do mnie mówił.
Cholera, te usta…
Uśmiech sam zagościł na moich ustach. 
- Nie zamierzasz nawet zaprzeczyć? – zapytał wyraźnie rozbawiony.
- Czemu mam zaprzeczać? – zmarszczyłam brwi. Przeoczyłam coś?
- Powiedziałem, że nie przyszedłbym wczoraj wieczorem, gdybyś najpierw mnie nie kusiła. – zaśmiał się idąc w moją stroną z cholerną, niezapiętą koszulą.
- Oh wybacz, nie usłyszałam tego okropnego zarzutu… - zaczęłam, kładąc się na boku i podpierając głowę ręką.
- Bo byłaś zbyt zajęta wpatrywaniem się w moje perfekcyjne, umięśnione ciało. – zaśmiał się i nachylił się nade mną.
-  Co do pierwszej sprawy, przyznaję się do mojej winy, co do drugiego zarzutu: bzdura. – zaprzeczyłam gorąco i cmoknęłam go w usta, po czym wstałam owinięta w pościel i ruszyłam do łazienki.
- A więc teraz twierdzisz, ze wcale się na mnie perfidnie nie gapiłaś? – zapytał rozbawiony, rozkładając się na łóżku.
Odwróciłam się do niego.
- Tego nie powiedziałam. Tylko z tym ciałem to przesadziłeś. – puściłam mu oczko uśmiechając się nonszalancko i zamknęłam za sobą drzwi łazienki.
Usłyszałam jesze jego śmiech.

*kilkanaście minut później*
- Więc co moja piękna dziewczyna ma zamiar robić cały dzień beze mnie? – zapytał Harry, biorąc łyka kawy.
- Prawdopodobnie nie ruszy się stąd, chyba że wpadnie tu morderca albo zgłodnieję. – wzruszyłam ramionami.
Zaśmiał się szczerze.
Cóż, to prawda. Nie mam dzisiaj nastroju dosłownie na nic.
- Mam rozumieć, że w pracy też cię nie szukać? – zapytał, siadajc obok mnie. Oczywiście już ułożyłam się perfekcyjnie w moim dzisiejszym świętym miejscu, czyli na kanapie z kocykiem, pilotem, telefonem i kawą.
- Wspominałam już o mordercy i ataku głodu? Dodaję do tego jeszcze pracę. –westchnęłam. – A tak całkiem poważnie, myślałam żeby zadzwonić po Vic i Lucy i ponudzić się z nimi.
- Okej, kotku. – cmoknął mnie w policzek. – Swoją drogą, odkąd Lucy jest w ciąży, ciężko jest złapać ją czy Niall`a.
- Niall aktualnie ma fazę ojcowskiego instynktu i potrzeby ochronienia Lucy przed głupią drobinką kurzu także to nic dziwnego. Ledwo wolno jej  samej iść do łazienki.
- Aż tak? – spojrzał na mnie zaskoczony.
-  Z tego co słyszałam, Lucy zaprzyjaźniła się nawet ze staruszką z sąsiedztwa żeby tylko mogła uciec od tatusia. – zaśmiałam się.
- Typowy Horan. – prychnął brunet.
- To nawet słodkie. – stwierdziłam.
- Raczej chore. – skwitował.
- Lucy podziela twoje zdanie. – zasmiałam się.
- Masz rację, zadzwoń do niej, uratuj to biedne dziewczę. – powiedział z przekonaniem.
Zachichotałam.
- Tak zrobię. – zapewniłam go.
- Przydałoby się z nimi kiedyś umówić i spotkać, pogadać. – powiedział.
- Może w przyszłym tygodniu? Kiedy planujesz jechać do taty? – zapytałam.
- Miałem zamiar wziąć wolne na dwa dni, wtorek i środę i pojechać do niego. Zostałbym tam na noc, niedaleko szpitala jest hotel. Może w piątek wieczorem? – spojrzał na mnie.
- Okej. –zgodziłam się.
- O której dzisiaj kończysz? – zapytał.
- O dziewiętnastej. – westchnęłam.
- Moje leniwe biedactwo. – mruknął rozbawiony i cmoknął mnie w czoło.
- To nie jest śmieszne. – burknęłam.
- Dobra, dobra. – zaśmiał się. – Ja lecę, skarbie. Do jutra. – powiedział, całując mnie.
- Może jednak jeszcze dzisiaj wieczorem się zobaczymy? – zapytałam niewinnym tonem odrywając się od niego.
- Nie kuś. – uśmiechnął się i cmoknął po raz kolejny moje usta.
- Ja tylko rzucam luźną propozycję. – mruknęłam z uśmiechem.
- Zobaczę co da się zrobić. – zapewnił mnie i po raz ostatni pocałował.
- Pa, kochanie! – zawołał będąc przy drzwiach.
- Paa! – odkrzyknęłam i rozłożyłam się wygodniej na kanapie.
Nie wiem skąd mi się to wzięło, ale naprawdę nie mam dzisiaj energii na nic.
Nie podoba mi się to uczucie.
Wzięłam telefon do ręki z zamiarem zaproszenia do mnie dziewczyn, gdy nagle usłyszałam nerwowe pukanie do drzwi, wręcz natrętne.
Harry, jak możesz sprawiać mi taki ból, zmuszając mnie bym wstawała?
Z jękiem niezadowolenia wstałam i powlokłam się do drzwi.
Przekręciłam klucz w zamku i otworzyłam od niechcenia drzwi.
- Czego zapomniałeś…?- zapytałam, a głos uwiązł mi w gardle widząc osobę stojącą przede mną.
- Cześć Julie. – powiedział ciężko Dylan, wymuszając coś na kształt uśmiechu. – Mogę wejść? – zapytał z wyraźną nadzieją. 
- Uh… Tak. – odparłam i otworzyłam szerzej drzwi, wpuszczając go do środka.
- Dzięki. –westchnął i wszedł.
Okej, tego się nie spodziewałam.
-Um… napijesz się czegoś? – zapytałam nieco skołowana, co powinnam zrobić. Powinnam dalej być opryskliwa i zła?
Jeszcze jakiś czas temu na samą myśl o nim stawałam się taka. Teraz jakoś nie wbudzał we mnie takich emocji.
Właśnie, jak długo się nie widzieliśmy? Mam wrażenie, jakby to były całe wieki.
- Jakiegoś soku… - poprosił, sam widocznie zdezorientowany.
To chyba jedna z najdziwniejszych sytuacji w jakich się ostatnio znalazłam, a trochę ich było.
Nalałam mu soku i poszłam do salonu, gdzie już siedział.
 - Dzięki. – uśmiechnął się do mnie słabo.
Skinęłam tylko głową i usiadłam obok niego, nie bardzo wiedząc czy powinnam odezwać się pierwsza i co powiedzieć.
- Wiesz, nawet sam nie do końca wiem, co tu robię. – zaśmiał się gorzko, wpatrując się w sok, lekko kołysząc szklanką.
Oh.
Okej.
- Zgaduję, że potrzebuję z kimś porozmawiać. – westchnął.
- Czemu to jestem ja, a nie Vicky? – nie mogłam się powstrzymać od zadania tego pytania, nawet jeśli było cholernie niemiłe.
- Nie wiem. – odparł szczerze, nagle patrząc na mnie, prosto w oczy. Od razu uciekłam wzrokiem.
- Może właśnie ze względu na to, jakie mamy relacje. Nie spodziewasz się już po mnie nic dobrego, więc nie będziesz mnie osądzać ani cię jakoś szczególnie nie rozczaruję. A przynajmniej, możesz mnie tylko znienawidzić bardziej. – wzruszył ramionami.
- Nie nienawidzę cię, Dylan. – powiedziałam.
- Nie? – spojrzał na mnie wyraźnie zaskoczony.
Uh. Naprawdę byłam aż tak okropna?
- Wbrew temu, jak wredna mogłam być, czy co powiedziałam, nie mogłabym cię znienawidzić. – westchnęłam.
- Cóż, wyglądało to całkiem poważnie.
- Możliwe. – odparłam.
-W każdym razie – wziął oddech – wiem, że to może z mojej strony być chujowe, że przychodzę by się wyżalić… Ale … W jakiś pokręcony sposób tego potrzebuję, wiesz? Akurat tobie.
Cóż, okej.
- Właściwie – dodał po chwili zastanowienia – nie mam się czemu dziwić, nie? Nie ma tu wielu przyjaciół. Na własne, cholerne życzenie.
- Nie zaprzeczę. – mruknęłam.
Zaśmiał się tylko.
- Zawsze kochałem twoją rozbrajającą szczerość, wiesz? Nawet gdy nie wypada, ty jesteś szczera, aż do bólu. Chyba że nie widzisz innej opcji, wtedy kłamiesz. Ale bądźmy szczerzy, chujowo ci to wychodzi.
Zdziwiłbyś się.
- Naprawdę? – spojrzał na mnie.
- Powiedziałam to na głos? – uh.
- Tak. – zaśmiał się krótko.
- Cóż, tak wyszło. – westchnęłam.
- Życie wiele rzeczy weryfikuje, nie? – uśmiechnął się krzywo.
- Więc, co się dzieje? – zapytałam.
- Naprawdę chcesz mnie wysłuchać? – spojrzał na mnie.
- No… tak. – wzruszyłam ramionami.
Sama się dziwię, ale tak.
- Spodziewałem się, że dostanę w ryj szybciej niż zdążę powiedzieć słowo. Od ciebie albo od twojego faceta. – powiedział.
To podsunęło mi pewną myśl.
- Czekałeś aż Harry wyjdzie?- zapytałam.
- Tak. – odparł. – Chyba wolę dostać w ryj od ciebie niż od niego. – uśmiechnął się smutno.
Zaśmiałam się.
- Dobra, mów co znowu zrobiłeś. – spojrzałam na niego.
Milczał przez chwilę, zastanwiał się.
Czekałam cierpliwie.
- Wjebałem się w długi. – wypalił nagle.
Tym razem to mi zajęło chwilę przetrawienie jego słów.
- To znaczy? 
- Prochy, wyścigi, takie gówna. – westchnął.
- Wyścigi? To serio się jeszcze dzieje w Northland? – spojrzałam na niego zaskoczona.
- Właśnie ci powiedziałem, że mam długi u dilerów, a ty jesteś zainteresowana tym, czy zmieniły się tradycje tej dziury? – prychnął.
- Uhh, wybacz. – mruknęłam zniecierpliwiona.
- I nie, nie w Northland, ale w Midtown. Większe miasto, skupiają się wszyscy z okolicy. – powiedział.
- Oh, okej.  A większym problemem jest dla ciebie fakt, że masz problem z narkotykami czy że masz długi?
-Zdecydowanie długi. – zaśmiał się gorzko. – Ale nie, nie mam jako takich problemów z narkotykami Julie, nie jestem uzależniony.
- Skoro tak uważasz. – westchnęłam.
- Naprawdę. – zapewnił mnie.
- Okej. Dużo tej kasy? – zapytałam. Nie mogłam zapanować nad uczuciem zaniepokojenia.
Cholera, lata przyjaźni robią swoje.
- Sporo. –westchnął. – Nie będę rzucał sumami, nieważne. Muszę jakoś z tego wyjść. Ale potrzebuję po prostu się z tego wygadać, wiesz? Z tego wszystkiego…
- Widzę, ze trochę działo przez ten czas gdy nie mieliśmy ze sobą kontaktu. – zauważyłam.
- Niestety. – zgodził się.
- Myślę, że lepsze będzie piwo niż ten głupi sok. – stwierdziłam wstając i udałam się do kuchni by wyciągnąć z lodówki piwo.
- Dziękuję. – powiedział szczerze. – Ty nie pijesz?
Pokręciłam głową.
- Idę jeszcze dzisiaj do pracy. – wyjaśniłam.
- O której?
- O 13:30 muszę być na miejscu. – odpowiedziałam.
- Pozwolisz, ze zajmę ci jeszcze godzinę na moje pierdolenie i odwiozę cię do pracy?
- Po piwie? – spojrzałam na niego sceptycznie.
- Okej, odprowadzę cię. – wywrócił oczami.
Zawahałam się chwilę. To nadal dziwne. Nagle tak spokojnie z nim gadać i… Uh.
- Dorzucam kawę. – dodał.
- Zgoda. – powiedziałam od razu. Roześmialiśmy się.
- Dobrze, ze chociaż takie drobiazgi się nie zmieniają. – powiedział z uśmiechem.
- Co się jeszcze zmieniło w tobie? – zapytałam, szczerze zainteresowana.
- Wiele rzeczy. Ale chyba najbardziej bolą mnie dwie. – westchnął.
- Jakie?
- To, że zostałem sam i spieprzyłem sprawę z naszą przyjaźnią. – spojrzał na mnie.
- Oh. – mruknęłam. – Zaraz, jak to sam?
- Normalnie, Julce. Kiedyś miałem znajomych wszędzie i nawet nie wiem jak to się działo. Co chwila kogoś poznawałem, łapałem dobry kontakt. Szczerych przyjaciół tak naprawdę zawsze miałem kilku, mimo że to rzadkość. A już na pewno zawsze miałem ciebie i Vicky.
- Vicky nadal masz. – zauważyłam.
- To nie jest liceum, Julie. Każdy ma swoje życie. Mimo, że teoretycznie naprawiłem wszystko z Vicky, nigdy nie będzie tak samo. Ona ma swoje życie, na dobrą sprawę wcale mnie w nim potrzebuje, a już na pewno nie potrzebuje moich problemów.
- Czyli tutaj nie masz poza Vicky i hm, mną nikogo? – upewniłam się, nadal nie mogąc w to uwierzyć. To on zawsze miał wokół siebie grono znajomych, prawie nigdy nie był sam. Ciężko uwierzyć, że to się zmieniło.
- Dokładnie. – westchnął.
- Więc czemu nadal tu jesteś? Czemu nie wrócisz tam, gdzie miałeś wszystko? – zadawałam kolejne pytania, próbując w końcu zrozumieć jego zachowanie.
- Nie mam do czego wracać, Julce. – zaśmiał się gorzko. – Nie tylko tutaj wszystko umiejętnie spieprzyłem.
- Oh. –mruknęłam. A to niespodzianka.
- Taa… - westchnął ciężko.
- A tak właściwie mogę znać choć jeden powód dla którego się wpakowałeś w to całe gówno?
Prycha i pociera dłonią zmarszczone czoło.
- Jeszcze się pytasz, Julie? Myślałem, że chociaż ta jedna rzecz nie będzie musiała być wyjaśniana. To chyba oczywiste…
- Wolałabym to jednak usłyszeć. –naciskam i siadam obok niego na kanapie otulając się szczelnie kocem.
Dylan sączy piwo, które mu dałam i wzdycha.
- Zjebałem… wszystko? Tak sądzę. Nie umiem określić dlaczego i jak, ale zjebałem. I zaczyna mnie to przerastać, poważnie. Chciałem robić coś innego, myślałem, że jak… jestem debilem, ze tak myślałem, prawda?
- Masz na myśli pakowanie się prochy, wyścigi i inne gówna? – pytam cytując jego słowa.
- No…
- Tak, jesteś debilem. – potwierdziłam.
Śmieje się szczerze na co ja również obdarowuję go uśmiechem. Jest tak jak dawnej, jakby ten czas złości w ogóle nie istniał.
- Wyglądasz doroślej. –wypalam i tym razem zdaję sobie sprawę z tego, że mówię to na głos po sekundzie.
- Doroślej? To przez te prochy. – chichocze jak chłopiec i poważnieje przyglądając się  mojej osobie. – Ty jesteś jeszcze ładniejsza niż w dniu w którym spieprzyłem.
- Nie mów cały czas, że spieprzyłeś. Stało się Dylan, czasu nie cofniesz…- westchnęłam.
Niestety.
- Naprawdę wyładniałaś. Jesteś szczęśliwa. –stwierdza i opiera się ciężko o tył kanapy odchylając głowę w tył.
Jakieś dziwne ciepło ogarnęło moim ciałem.
To nie takie uczucie gdy Harry mówi do mnie komplementy czy sprośności.
Takie… ciepło. Radość, ulga? Sama nie wiem.
- Chyba jestem… - mruknęłam.
Jestem szczęśliwa?
- Widać to J. Masz pracę, przyjaciół, tego swojego chłopaka, który działa ci na nerwy…
- Nie robi tego tak często. – zauważyłam.
- Kochającego ojca – kontynuuje nie zważając na moje wtrącenie – stałe mieszkanie, możesz robić co ci się podoba… Musisz być szczęśliwa. –uśmiecha się do mnie i odstawia piwo na stolik.
Muszę?
Siada tak, że nasze twarze są naprzeciw siebie i po prostu się we mnie wpatruje.
- Czy to jest według ciebie definicja szczęścia? – zapytałam.
- Skoro ja tego nie mam i jestem nieszczęśliwy to musi coś w tym być, co nie? –pyta smutnie i za chwilę marszczy czoło odwracając wzrok. – W sumie to się cieszę, że nie mam Stylesa… To było by okropne gdyby jebał mnie w…
- PRZESTAŃ! O mój Boże, nie waż się kończyć tego zdania… Dylan, rany boskie! –zatykam sobie uczy palcami i kiwam się pod kocem, nie chcąc przetworzyć tych słów w mózgu.
Dylan śmieje się tak głośno, że moje zatkane uszy i tak słyszą jego rechot.
Idiota.
Patrzę na niego i też zaczynam się śmiać.
Dylan ma zaraźliwy śmiech. Jak nikt inny.
- Jesteś porąbany.
- Może trochę, przyznaję. –szeroki uśmiech nie schodzi z jego twarzy.
- Masz pojęcie, że sobie to wyobraziłam? –mówię z pewnego rodzaju obrzydzeniem w głosie.
- No ja właśnie też, dlatego bym nie chciał!
- Dobra, błagam, stop. – macham rękami w geście bezradności.
- A chociaż dobry jest? – pyta durnie, więc cisnę w niego poduszką i wyplątując się z koca gotowa do walki! –Ałaaa! Po prostu jestem ciekawy! –krzyczy gdy włażę na niego i okładam go poduszką. – Julie, dusisz! – zaczynam go łaskotać po żebrach więc wierzga się po kanapie nie mogąc złapać oddechu przez śmiech.
Łapie mnie w końcu z nadgarstki i przewraca tak, że teraz to ja leżę a on nade mną góruje.
- Odpowiadaj! – droczy się ze mną i krępuje moje dłonie w jednej swojej a drugą zaczyna się odpłacać łaskotkami. 
- Dylan, nie! – gdy tylko czuję jego palce na boku rozpaczliwie zaczynam chichotać i próbuję wyrwać ręce z jego uścisku.
- Nie puszczę cię jeśli nie odpowiesz! – uśmiecha się triumfująco nie przestając mnie torturować.
- A co cię to obchodzi jaki Harry jest w łóżku!? – chciałabym wpaść pod tą kanapę byle by nie czuć tych łaskotek.
- Mówiłem ci, że jestem po prostu ciekaw.
Nie mogę już znieść tego co ze mną robi. Nie mogę ani oddychać, ani się ruszać, nie mam szansy wygrać. Brzuch boli od śmiania się, więc po prostu zdobywam odrobinę powietrza i krzyczę.
- To bardzo proste pytanie J.
- Jest zajebisty! –wyduszam z siebie.
- Ale w której pozycji? –nie ustępuje.
- W każdej! Błagam, przestań, bo…
I schodzi ze mnie puszczając moje dłonie. Poprawia koszulkę i upija trochę piwa. Jakby się nic nie stało chwyta za pilot i zaczyna przerzucać po kanałach. Ja próbuję się podnieść, ale ta walka zabrała mi wszelkie siły.
- Dylan, ty pojebie. – dyszę w jego stronę i odgarniam włosy z twarzy do tyłu.
- Wstawaj, pooglądamy coś.
- Nie mogę. Wykończyłeś mnie…
- Styles byłby pewnie zazdrosny słysząc te słowa. Licz się z tym co mówisz! – uśmiecha się zadziornie i przygryza wargę ukrywając śmiech. – Włosy jak po seksie, no, no. –mówi czochrając mnie jeszcze bardziej.
- Przestań! – zaśmiałam się, próbując złapać oddech.
Podczas gdy ja nadal chichotałam, a w przerwach usiłowałam unormować oddech, on tylko patrzył na mnie i uśmiechał się lekko.
- Co? – zapytałam, gdy zauważyłam jak mi się przygląda.
- To zabawne, jak naturalne to wszystko jest, mimo że wszystko się zmieniło. – powiedział, a mnie jego słowa uderzyły z subtelnością miliona cegieł.
Fakt. Wygłupialiśmy się jak kilka lat temu, kiedy nasza przyjaźń wydawała się najpewniejszą i najsilniejszą rzeczą na świecie.
I nawet teraz, gdy wszystko jest zupełnie inaczej, nadal potrafimy się tak zachowywać.
- Tak… - mruknęłam cicho.
- Dobra, wstawaj z tej podłogi cieniasie, oglądamy jakąś komedię i zabieramy twój leniwy tyłek do pracy. – zarządził i poklepał miejsce na kanapie obok siebie.
Wywróciłam tylko oczami i posłusznie usadowiłam się obok niego.


*oczami Harry`ego*
- Pamiętaj, w razie czego będę się kręcił pod budynkiem, gdyby cokolwiek było podejrzane, nawet na wejściu, puść mi sygnał. – powtórzył po raz cyba setny tego dnia Louis, idąc ze mną pośpiesznie  przez miasto.
- Wyluzuj Tommo, powinno pójść gładko. – zapewniłem go.
- Seth powinien być zaraz na miejscu. – mówił dalej chłopak, nie zważając na to co przed chwilą do niego powiedziałem.
- I po co? Serio, bez spiny, nie mają o co się przypierdolić. – westchnąłem.
- Zamknij się Styles i mnie nie wkurwiaj. Ty rób swoje, ja zrobię swoje.
- Czyli zmarnujesz czas swój i Setha. – wywróciłem oczami.
- Czyli będę ochraniał twój tyłek. – syknął. – A ty powinieneś być mi wdzięczny.
- Dobra, nieważne. – westchnąłem i nagle stanąłem jak wryty.
- Co jest? – zapytał od razu Lou, także przystając i zaraz rozglądając się wokół w poszukiwaniu obiektu mojej dekoncentracji.
Zabawne jak w jednej chwili można się wkurwić.
- Czy to tylko moja wybujała wyobraźnia, czy właśnie widzę moją kobietę z tą pizdą, Dylanem? – zapytałem przez zaciśnięte zęby. 
Louis w końcu odnalazł w tłumie ową dwójkę. Szli chodnikiem, z kubkami kawy w dłoniach, wyraźnie dobrze się bawiąc, sądząc po szerokim uśmiechu chłopaka i roześmianej Julie.
-  Albo oboje mamy najebane w baniach, albo rzeczywiście to oni. – mruknął Louis.
- Miała się spotkać z Lucy i Vic. U niej. – warknąłem.
- Może tak było. A Dylana spotkała przypadkiem. – zastanawiał się Tommo, podążając za nimi wzrokiem, tak samo jak ja.
- I nagle są przyjaciółmi, idącymi na kawę w tak dobrych humorach? Gdy ostatnim razem gdy się widzieli, tylko się kłócili? – powątpiewałem. – Chyba że o czymś nie wiem. – dodałem po chwili. 
Spotyka się z Dylanem za moimi plecami?
- Nie zapędzaj się tak, stary. – powiedział szybko Lou, patrząc na mnie. – Czaję, że jesteś zazdrosnym kolesiem, ja też tak mam, ale wyluzuj. Za szybko wyciągasz wnioski znikąd.
- Znikąd? – spojrzałem na niego i skrzywiłem się.
- Na dobrą sprawę, z połową tego miasta mogłaby się przejść chodnikiem i pogadać i to nic nie znaczy. – wzruszył ramionami.
- Kurwa, Tommo oni się pokłócili jakieś milion razy w ciągu ostatnich kilku miesięcy i unikali siebie jak ognia, a teraz nagle co? – byłem wściekły.
Starałem się znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie, ale naprawde biorąc pod uwagę to, że dopiero pałali do siebie nienawiścią, jedyne co wydaje mi się prawdopodobne to, że się widują bez mojej wiedzy.
- Może po prostu ją zapytaj i się dowiesz?
- Nie omieszkam tego zrobić. – warknąłem. – Chodźmy.


*kilkanaście minut później*
- Jakby co, to pamiętaj, będziemy tutaj. – powiedział Louis, stając naprzeciwko mnie.
- Spoko, Tommo. – powiedziałem i nie czekając dłużej, wszedłem do środka budynku przed którym staliśmy.
Szedłem jakieś kilkanaście metrów zaciemnionym korytarzem, czując woń dymu papierosowego.
Pewnie nie tylko papierosowego.
Skręciłem w prawo i napotkałem od razu dwóch znajomo wyglądająch mięśniaków.
- Chłopaki. – przywitałem się.
- Damien już czeka. – odpowiedział tylko jeden z nich i odsunęli się, żebym mógł wejść do środka.
Imponujące, a jakże.
Westchnąłem tylko i zamknąłem za sobą drzwi. Kolejne zaciemnione pomieszczenie, jak miło. Tutaj już centralnie śmierdziało papierosami i alkoholem.
Tutaj jeszcze nie byłem. Rozejrzałem się po pokoju. Bogato i nowocześnie urządzony, jeśli można to tak nazwać. Ledowe, czerwone lampy, podświetlony barek, telewizor plazmowy na pieprzone pół ściany, duża skórzana sofa, stolik zastawiony butelkami whiskey i duża popielniczka.
Okeej.
Usłyszałem kroki i zza rogu wyłonił się Damien.
- Styles, kopę lat! – zaśmiał się i ruszył w moją stronę z uśmieszkiem na ustach.
Fakt, pierwszy i ostatni raz widzieliśmy się, kiedy byłem głupim szczeniakiem, który chciał dorobić i przy okazji sam skorzystać.
Sam za wiele się nie zmieniił. Dalej był postawnym brunetem, który już na pierwszy rzut oka wydawał się być dupkiem.
Podszedł do mnie i podał mi dłoń, którą uścisnąłem.
- Napijesz się? – zapytał idąc w stronę stolika z alkoholem, nalał sobie trochę i spojrzał na mnie wyczekująco.
 - Niee, dzięki. – odparłem.
- Spotykamy się raz na tak długo a ty nie chcesz się ze mną napić? – spojrzał na mnie z cwanym uśmieszkiem.
-  Prowadzę. – wyjaśniłem krótko.
- Dalej nie widzę przeszkód. – powiedział i usiadł na sofie. Kurwa on nawet sposób mówienia i ruchów ma jak dupek.
- Trudno. Siadaj. – rzucił i wziął łyk.
Usiadłem naprzeciwko niego.
- Więc co cię do mnie sprowadza, Harry? – zapytał swobodnie.
Postanowiłem przejść od razu do sedna.
- Chcę zrezygnować. – powiedziałem.
Chwila ciszy. Spojrzałem na Damiena. Kiwnął tylko głową i wziął kolejny łyk.
- Jakiś powód? – zapytał.
- Mam sporo rzeczy na głowie i po prostu chcę już z tym skończyć. –wzruszyłem ramionami.
- Na przykład tą twoją laskę? – spojrzał na mnie z cwanym uśmieszkiem.
Zacisnąłem szczęki.
Skąd on  wie o Julie?
Roześmiał się widząc moją reakcję.
- Wyluzuj, Styles. Muszę cię tylko uprzedzić, że obowiązują cię pewne zasady, jeśli to rzucasz…
- Wiem. – wpadłem mu w słowo.
- Na pewno? – spojrzał na mnie.
- Ta. – mruknąłem. 
- Cieszę się, że się rozumiemy. – powiedział. – A teraz wybacz, ale muszę poszukać jakiegoś godnego następcy. – uśmiechnął się wrednie.
- Jasne. – rzuciłem tylko i wstałem. – Dzięki, Damien.
- Nie ma sprawy. – odparł i podał mi dłoń. Z uczuciem ulgi skierowałem się do drzwi.
- Pozdrów Julie! – zawołał w ostatniej chwili, gdy chwyciłem klamkę, a ja zamarłem.
Skąd…?  Odwróciłem się w jego stronę patrząc na niego cały najeżony.
Po raz kolejny się roześmiał.
- I na przyszłość: nigdy nie pokazuj wrogom co jest twoją słabością. – powiedział rozbawiony, dopił  alkohol i ignorując moją obecność wyszedł.
Spieprzam stąd.


***

- I jak stary? – dopadł do mnie Lou niemal od razu, gdy wyszedłem na zewnątrz.
- Okej, nie było problemu. – odparłem, nadal będąc myślami gdzie indziej.
- To dobrze. – odetchnął chłopak.
- Poza tym, że Damien wie że jestem z Julie, zna jej imię. – westchnąłem.
- Skąd? – zapytał zaskoczony, idąc ze mną wzdłuż ulicy.
- Chuj wie. – syknąłem.
- Pewnie zawsze się tak zabezpieczają, sprawdzają regularnie każdego, z kim pracują. – powiedział z zastanowieniem Louis.
- Miejmy nadzieję, że tylko o to chodzi. – mruknąłem.


*oczami Julie*
- Tak, oczywiście, nie ma problemu. – mówiłam do słuchawki starając się ukryć znudzenie.
- Mhm, jak tylko przyjdzie pismo, proszę zadzwonić. –powiedziałam uspokajającym tonem.
Kobieta, z którą rozmawiałam była zdecydowanie zaniepokojona.
- Dobrze, do widzenia. – pożegnałam się i odłożyłam z ulgą telefon.
Została mi jeszcze godzina pracy.
            Naprawdę dzisiejszy dzień nie jest moim dniem. Czas ciągnie mi się niewyobrażalnie.
Wszystkie dokumenty, które wypełniałam, wszystkie telefony, które odbierałam nużyły mnie coraz bardziej.
Zdążyłam wypić już trzy kawy, z czego jedną jeszcze z Dylanem.
No właśnie.
Westchnęłam i wstałam zza biurka, podchodząc do okna, patrząc w dół na ulicę i centrum.
Cały czas moje myśli wracały do tych kilku godzin spędzonych z Dylanem.
Nie myślałam, że przyjdzie taka chwila, kiedy będziemy znowu swobodnie rozmawiać, śmiać się , cokolwiek z tego co miało dzisiaj miejsce.
Sama do końca nie wiem co mam o tym myśleć.
To znaczy, świetnie spędziłam z nim czas, nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego jak mi go brakowało.
Ale jednocześnie cały czas miałam to dziwne uczucie, ze to tylko chwilowe, że nie powinnam go przyjmować tak od razu gdy tylko się pojawia, zważywszy na to co się miedzy nami stało, co od niego usłyszałam.
Czy to jest właśnie to co czuje każdy, kogo zaufanie zostało raz zniszczone? Zawsze zostaje to dziwne uczucie, niepewność, dyskomfort?
Czy ten czas, który dzisiaj spędziliśmy oznacza, że między nami jest dobrze?
I czy ja w ogóle tego chcę?
     Mam taki bałagan wewnętrzny… Męczy mnie to. 
Już widzę minę Harry`ego, jak usłyszy że widziałam się z Dylanem i że dobrze się z nim bawiłam i dogadywałam.
Swoją drogą, chciałabym też jakoś Dylanowi pomóc z jego problemami, niezależnie czy odbudujemy jakoś naszą relację, czy też nie.
Tylko że finanse odpadają, bo  zarabiam sama na siebie i może nie mam jakichś większych problemów, ale też nie mam możliwości szaleństwa z większą sumą pieniędzy. A Dylan pewnie i tak by ich nie chciał ode mnie wziąć.
A gdyby Harry się dowiedział, że dałabym Dylanowi pieniądze na długi z narkotyków…
Aż boję się myśleć. Może jeszcze w innej sytuacji, Harry jakoś by to zniósł, ale że to długi z prochów, to chyba wyszedłby z siebie, bo to tylko i wyłącznie nieodpowiedzialność Dylana.
Właściwie nawet o tym wcześniej nie pomyślałam. To naprawdę skrajnie głupie, zadłużyć się na narkotyki. Cholera, jak można?
Co się z tym Dylanem porobiło… To smutne, że właściwie nie znam osoby, którą miałam za najlepszego przyjaciela.
           Moje dalsze rozmyślania przerwał szybszy puls, gdy zobaczyłam jak z samochodu zatrzymującego się w rogu ulicy wysiada nie kto inny jak Harry.
Swoją drogą, co to za auto?
Nie zastanawiając się zbytnio chwyciłam szybko telefon i wróciłam do okna, patrząc na mojego chłopaka.
Mógłby przyjść i przerwać moją nudę i pogrążanie się w rozmyślaniach, bardzo chętnie go przyjmę.
Harry szybkim krokiem podszedł do swojego samochodu zaparkowanego w kącie parkingu, gdzie na dobrą sprawę nigdy bym go nie dostrzegła. Wsiadł.  Pośpiesznie wybrałam jego numer.
Po kilku sygnałach usłyszałam jego głos.
- Halo?
- Hej skarbie. – przywitałam się wesoło. – Pomyślałam sobie, że mógłbyś może na chwilkę do mnie wpaść, skoro… - zaczęłam z bananem na twarzy, lecz mi przerwał.
- Nie mogę kotku, mam dużo papierów do ogarnięcia, nie wyrwę się teraz z biura. – powiedział szybko.
Zatkało mnie. Nie może się wyrwać z biura, siedząc w aucie niedaleko biura, w którym pracuję?

- Z biura? – powtórzyłam.
- No tak, spotkamy się wieczorem. – odparł chłodno.
Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Jest mi cholernie przykro.
- Oh, okej. – mruknęłam.
- Muszę kończyć, pa. – powiedział szybko i zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, rozłączył się.
Patrzyłam tylko jak auto odjeżdża z parkingu.
Nie wiem jak długo stałam i gapiłam się w szybę, próbując zebrać myśli.
Harry mnie okłamał.
Dlaczego?
Z czyjego samochodu wysiadł? Gdzie był?

*oczami Harry`ego*
- Na razie Tommo, dzięki za wszystko. – pożegnałem się z przyjacielem.
- Nie ma sprawy, na razie! – powiedział i wysiadłem z auta.
Rozejrzałem się szybko dookoła i przyjrzałem się budynkowi biura, gdzie pracuje Julie, by się upewnić, że nigdzie jej nie ma.
Szybkim krokiem przemknąłem przez parking do mojego auta, które celowo zaparkowałem w zaułku, tak żeby nie było go widać z okien biura Julie.
To nie był dobry pomysł, żeby tutaj je zostawiać. Nietrudno o wpadkę. A gdyby Julie do mnie wyszła lub gdymym ja wyszedł do niej, istniało by pewne niebezpieczeństwo.
Przez zachowanie Damiena nabrałem trochę niepewności, może nawet stałem się przewrażliwiony, że może mnie śledzą. Nie chcę ich doprowadzać do Julie.
Swoją drogą, nadal byłem wściekły o to co widziałem dzisiaj. Okłamała mnie?
Planowała się spotkać z Dylanem?
 Z westchnięciem ulgi wsiadłem do auta.
Zdązyłem zapiąć pas, gdy mój telefon zadzwonił. Widząc na wyświetlaczu uśmiechniętą twarz Julie westchnąłem i spojrzałem tylko w kierunku okien biura Julie.
Zauważyła mnie?
- Halo?
Na szczęście nie widziałem jej nigdzie.
- Hej skarbie. Pomyślałam sobie, że mógłbyś może na chwilkę do mnie wpaść, skoro… - mówiła wesoło, ale wpadłem jej w słowo.
Nie mogę do niej iść, mogą mnie jeszcze obserwować.
Właściwie, nie mam ochoty jej teraz widzieć. Porozmawiam z nią w domu o tym, jak miło spędziła dzisiaj czas z Dylanem.
- Nie mogę kotku, mam dużo papierów do ogarnięcia, nie wyrwę się teraz z biura. – powiedziałem.
Pewnie zadawałaby pytania, a przecież nie mogę jej powiedzieć gdzie byłem i po co.
- Z biura? – powtórzyła.
- No tak, spotkamy się wieczorem. – zapewniłem ją. Nic nie poradzę na to, że mój ton nie jest zbyt miły. Cały czas mam przed oczami obraz roześmianej Julie i Dylana przy jej boku.
- Oh, okej. – powiedziała tylko.
- Muszę kończyć, pa. – pożegnałem się szybko i rozłączyłem się.  
Odpaliłem samochód i ruszyłem w kierunku biura, w którym pracuję ja.

Czuję, że dzisiejszy wieczór nie będzie zbyt przyjemny. 
______________________________________________
HEJO ♥
Laski moje najcudowniejsze, od razu na wstępie muszę wam podziękować 
za przekroczenie 100 000 wyświetleń bloga, bo to jest takie sxfdgvubhinjom
i jestem totalnym nieogarem bo nawet tego nie zauważyłam :<
a w tym momencie jest już ponad 102 000 i BARDZO BARDZO 

BARDZO DZIĘKUJĘ SŁONECZKA ♥
  

Jak po świętach? Wszyscy po sylwku żyją? :D

First of all dziękuję +Agnieszka Bębacz  za bycie częścią tego rozdziału 
gdyż napisała część sceny Dylan/Julie. 
btw zapraszam na jej ff też z Harry`m, które niszczy mnie każdym kolejnym rozdziałem :D

Dylan is back. 
Harry kłamie. 
Julie pierwszy raz się skapnęła, że Harry kłamie. 
Harry w końcu wyplątał się z narkotyków. 

typowy sinister xd

Jeszcze raz dziękuję misie za to, że jesteście i czytacie, a tym co komentują to już wgl mega wielkie podziękowania, przytulenia, buziaki i lots of love ♥
Wszystkiego dobrego pysie <3
L. 


9 komentarzy:

  1. lol

    nie wgl nie
    nie chce tak

    nie lubie Damiena chuje muje dzikie węże kurwa jak zrobisz jakies porwanie zakładnictwo szantaże i inne kurwa gówno to nie dożyjesz do tej mojej PO SESJI !!!

    z racji tego ze poczatek znałam gdyż iż musiałam lel to nadal sie podniecam i nadal wgl czekam na mojego bezsensownego kissa no ale tag ._.

    wracajac do tych prochów to nie bedzie takie hop siup co nie? znowu mnie bedziesz wkurzać jak jasny chuj
    odpłacę ci się na lmnit zobaczysz placu
    nie bedzie zadnego crisa zadnych hapril moments brain bedzie cie denerwował na kazdym kroku moge ci to obiecac !

    harry znowu staje sie pojebany idk ale nienawidze jak tak caly czas owija wszystko w jakąś starą szamtę zamiast powiedzieć jak jest na do cholery

    głowa mnie przez ciebie rozbolała

    i jeszcze ma wąty i Dylana no łola boga !! nie nie nie !

    po prostu
    NO JIMMY PROTESTED !

    i serio dont dżadż mi lijam ale nie podoba mi sie to i tak jestem spięta przez ten rozdział ze przyjedżasz do kielc mi mnie masujesz w tym momencie !

    "gadamy: juz podnad 3 godziny wiec nara idzz spac wyspij sie i wgl...

    All the love xx
    A. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże kocham to!!!! Zawsze jest warto czekać :3333 Mega rozdział! Czekam na next!! <333

    OdpowiedzUsuń
  3. awwww!!! nwm co napisac takie emocje ze nwm :P czekam na nexta <3Jula

    OdpowiedzUsuń
  4. O matko, to jest cudowne! Naprawdę świetnie piszesz <3 Szkoda, że nie widziałam tego bloga wcześniej, oj szkoda. No ale.. MEGA! <3 Dawać next! Szybko, szybko! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze tylko zapytam, kiedy następny rozdział? :D

      Usuń
    2. nie jestem pewna bo trochę dużo się u mnie dzieje, ale myśl że w przyszłym tygodniu albo na początku albo koło czwartku/piątku.
      W najgorszym przypadku, przyszły weekend.
      Przepraszam, ze tak długo :<

      Usuń
    3. Okej, dziękuję za informacje :D

      Usuń